Za górami, za lasami, na samym końcu świata, wykopano najgłębszą studnię na Ziemi. Do studni tej przybywali mieszkańcy wszystkich okolicznych wiosek, aby móc napełnić jej krystalicznie czystą wodą naczynia i dzbany. Powiadano, że przygotowywane na niej wywary lepiej leczyły, zupy lepiej smakowały, a gdy wypita została po pracowitym dniu jej smak natychmiast przywracał siły do zmęczonego ciała. Zaczęto jednak zauważać i inną prawidłowość. Oto regularnie pijąc tą wodę ludzie nie potrafili już kłamać. I cóż z tego, zapytacie. Przecież świat w prawdzie jest piękny i do takiego powinniśmy wszyscy dążyć. Okazuje się jednak, że nie każdy jest na taki świat gotowy. Zwłaszcza gdy prawda dotyczy nas samych. Powoli, jedna po drugiej, rodziny przestały pobierać wodę z tej studni. Nieodwiedzana, zarastała coraz bardziej, a ścieżki do niej prowadzące były coraz mniej widoczne. Gdy ludzie zrezygnowali z jej magii, wokół studni wyrosły silne i mądre drzewa. Strażnicy prawdy. Wyrosła tam wierzba płacząca, która z łagodnością i miłością pochylała się nad drewnianym wiekiem studni. To ona wspierała ducha wody w czasach zapomnienia. Wyrósł i silny, mocarny dąb, jak wszystkie dęby posiadający moc zajrzenia w to co przeszłe i w to co przyszłe. Wyrosła i ciepła, miodowa lipa, aby ukołysać i odpędzić samotność. Ostatnim drzewem, dużo mniejszym niż pozostałe, była jarzębina. Nieśmiało wyrosła najdalej od studni, jednakże na tyle blisko, aby móc jej strzec przed złymi siłami. Znana była niegdyś wśród ludzi wiedza, że jarzębina odpędza złe duchy i złe spojrzenia, odwraca karty przeznaczenia i chroni obejście. Ta mała, odważna jarzębina chroniła wejścia do zapomnianej studni.
Lata biegły, a wokół studni świat przeszedł w posiadanie przyrody. Wiły się wokół niej pnącza, w krzakach śpiewały swobodne i kolorowe ptaki, podchodziły do niej i sarny i jelenie, znała mieszkające niedaleko bobry i borsuki. Odwiedzały ją sowy i nietoperze. Dziki szukały wokół pożywienia, wiewiórki uwinęły sobie gniazdka w pobliskich dziuplach, raz nawet podszedł do niej niedźwiedź. Znała i rozumiała prawa natury, kochała ją i podziwiała. Ale natura żyjąca wedle wiecznych praw instynktów jej nie potrzebowała. Więc studnia zasnęła, marząc w sennych obrazach o ludziach, którzy skorzystaliby z jej wody. O ludziach, którzy wróciliby do praw natury.
Kilka pokoleń później młoda dziewczyna wraz ze swą matką oraz malutką siostrzyczką zamieszkała w okolicy studni. Nikt już nie pamiętał dlaczego ta ziemia do nikogo nie należy, ani dlaczego nikt aż dotąd po nią nie sięgnął. Pozwolono im tu pobudować chatę oraz uprzątnąć najbliższą ziemię pod uprawny ogródek. Rodzina to była starych znachorek, wszystkie dzieci to były zawsze dziewczęta, a większa odległość od ludzi bardzo im odpowiadała. Najmłodsza dziewczynka jako pierwsza odnalazła zabitą drewnem studnię. Uradowana pobiegła po matkę i wnet wspólnymi siłami wszystkie kobiety uwijały się wokół studni. Znalazły łańcuch oraz miedziane wiaderko. Zbiły nowy daszek nad studnią, a samą studnię odpieczętowały. Pierwsze wiadra wody poszły do ogródka, ale po jakimś czasie zauważyły, że woda w wiadrze wychodzi czysta, bez liści czy innych śmieci. Uradowane zaczęły śmiać się z wdzięczności. Śmiech ten zbudził studnię ze stuletniego snu.
Oto tej nocy miał być Nów. Nów – początek nowego. Starsza kobieta przygotowała miejsce pod ognisko niedaleko studni. Osłoniła je dużymi kamieniami, aby upewnić się, że ogień się nie rozprzestrzeni. Starsza córka naszykowała ich czerwone suknie, wyjęła ze skrzyń bębny i grzechotki oraz trzy przepiękne, ciężkie misy z brązu. Naszykowała kadzidła oraz zaczęła warzyć napar z kakaowca. Najmłodsza dziewczynka wybiegła na łąkę, śpiewając zachwycona. Oto miał to być jej pierwszy rytuał zapraszający nowe. W nowym miejscu, nowym domu. Z podekscytowania nie mogła usiedzieć na miejscu. Kiedy wreszcie zapadną ciemności!
Kilka kilometrów dalej w małej wiosce, w pierwszej chacie, rodzina szykowała się do wieczerzy. Gdybyśmy spojrzeli na tą rodzinę z zewnątrz, oto co byśmy zobaczyli: spokojni, cierpliwi ludzie. Bez gwałtownych reakcji, z uporządkowanymi wartościami. Wielka harmonia. Nawet w kolorach. Oto mężczyźni: pan domu i dwóch synów, ubrani w różne odcienie brązu. Oraz kobiety: matka i trzy córki w zielonych sukniach do ziemi, zapiętych po ostatni zielony guziczek pod szyją.
Gdy wszyscy zasiedli do stołu oraz zmówili modlitwę, ojciec sięgnął po miskę z potrawką. Nałożył na swój talerz oraz ułamał duży kawałek z potężnego bochenka chleba. Następnie podał naczynie oraz chleb najstarszemu synowi. Ostatnia nałożyła sobie matka dzieci. Przez chwilę jedli w ciszy. Najstarsza córka co chwilę podnosiła wzrok na ojca, nie przerywając jednak ciszy. Ten zauważył wreszcie jej nieme pytanie i ze zmarszczonymi brwiami odezwał się cichym głosem, w którym znać było powstrzymywany gniew. Był to człowiek nienawykły do tłumaczenia własnych decyzji.
– Matka powiedziała, że krwawisz już drugi rok. Przyjaciel mój stracił żonę i sam musi teraz zajmować się całym gospodarstwem. Ma dwie córki, wydaje mi się, że dobrze znasz tę starszą, chodziłyście razem do szkółki kilka lat temu. Bóg da, urodzisz mu synów, którym będzie mógł zostawić swój dorobek. To mój przyjaciel, nie pozwolę mu samotnie dożyć swych lat. To nasz obowiązek, wspierać się wzajemnie. Wiem, że dla mnie zrobiłby to samo.
Dziewczyna spojrzała na matkę, która zauważalnie drgnęła na te ostatnie słowa. Jednak wciąż milczała ze spuszczoną głową. Zrozumiała, że nie może liczyć na jej pomoc.
– Ojcze – odezwała się starając wytłumić z głosu targający nią gniew – w zeszłym roku przyrzekłeś mnie synowi dostojnego Edmunda. – specjalnie podkreśliła słowo dostojny. Był to zaszczyt, gdyż miano takie zyskiwali tylko najznaczniejsi w ich społeczności, członkowie rady. Dziewczyna wiedziała lepiej, niż sprzeciwiać się ojcu. Wolała grzecznym tonem wypowiadać prawdę znaną wszystkim z nadzieją, że wnioski same się nasuną.
Ojciec z wściekłością uderzył pięścią w stół.
– Ten szczeniak może dostać Twoją młodszą siostrę – nawet nie spojrzał na skuloną w tym momencie Jagodę – a Ty jak posłuszna córka zajmiesz miejsce u boku mojego przyjaciela. – Ojciec wrócił do posiłku, nie spodziewając się dalszych protestów. Minęło dwa lata, odkąd ostatni raz musiał użyć pasa na krnąbrną najstarszą córkę. Uwierzył, że wybił jej ze skóry nieposłuszeństwo. Pamiętał przecież, że musieli aż zawezwać miejskiego lekarza, a córka długo była bezużyteczna w gospodarstwie.
– Rada podkreśla, że z danego słowa przyrzeczenia zwolnić może jednogłośna zgoda ojców dwóch stron. – Jadwiga śmiało patrzyła ojcu w oczy. – wczoraj ze sklepu odprowadził mnie pod dom mój narzeczony, nie wspominał, aby myślał o rozwiązaniu złożonych ślubów.
Ojciec zamiast odpowiedzi zaczął szybko, nerwowymi ruchami ściągać pas. Wściekłość wręcz w nim wrzała. Już on ją nauczy! Lecz Jadwiga wstała od stołu głośno odsuwając krzesło, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Cała rodzina wpatrywała się w nią z niemą trwogą.
– Nie możesz mnie uderzyć, ojcze – powiedziała stając tuż obok niego. – Możesz o to poprosić mojego narzeczonego, czy choćby jego ojca, dopóki zaślubiny nie dojdą do skutku. Musiałbyś jednak wyjaśnić za co mieliby mnie ukarać. A gdybyś podniósł na mnie teraz rękę mam prawo postawić Cię przed radą i złożyć oskarżenie.
Ojciec zerwał się od stołu, wściekły, że jego furia nie miała żadnego ujścia. Wówczas wzrok jego padł na przygarbioną żonę. Podszedł do niej i wymierzył jej dwa siarczyste policzki. – Postaraj się lepiej wychować dwie następne ladacznice. – matka nawet nie podniosła dłoni do pałających czerwienią i bólem policzków. Siostry Jadwigi zaczęły cicho szlochać ze strachu, a jej bracia opuścili chatę w ślad za ojcem. Żaden z nich nie odezwał się słowem.
Wieczorem każdy rozszedł się do swych izdebek. Na poddaszu Jadwiga miała swój własny pokój, jako panna na wydaniu, oczekująca w samotności i w czystości swego przyszłego męża. Tuz za ścianą miały pokoik jej dwie młodsze siostry. Izby braci oraz rodziców znajdowały się na dole.
Jadwiga nie potrafiła zasnąć. Czuła dumę z siebie. Już dawno postanowiła, że nie pozwoli lękowi kierować swoim życiem. Była sprytna przez ostatnie dwa lata. Jednak bliższe poznanie narzeczonego dodało jej więcej odwagi. Już wiedziała jak wykorzystywać wiedzę oraz zasady, aby nie dać się ponownie zamknąć w klatce służalczości. Chciała innego życia dla siebie. Żal jej było matki i całym sercem wspomóc chciała również siostry. Tylko jak?
Słuchała przez otwarte okna bębnów i niezwykłego dźwięku, coś przypominającego dzwony, lecz delikatniejsze. Naraz zarzuciła na ramiona płaszcz i szal, wdziała kalosze i cicho wyszła z domu. Usłyszała pękającą za sobą gałązkę, obejrzała się i spostrzegła swoje siostry, drepczące za nią w pewnej odległości. Zatrzymała się, aby na nie zaczekać. Przytuliła je mocno i wspólnie ruszyły przez pole i małą knieję w stronę dochodzących je odgłosów bębnów. Gdy były bliżej, usłyszały pieśń intonowaną przez kobiece głosy w tym jeden bardzo cieniutki, należący do małej dziewczynki.
Ujrzały odblask ogniska i bez wahania skierowały tam swe kroki. Pieśń zataczała kręgi, powtarzana od początku gdy raz zakończyły się jej wersy. Jeszcze zanim dotarły pod samo ognisko dołączyły swe głosy do pieśni.
Cokolwiek przychodzi
Pozwól temu przyjść
Cokolwiek odchodzi
Pozwól temu odejść
Cokolwiek zostaje
Pozwól temu być
W zgodzie ze sobą
Zawsze
W zgodzie ze sobą
Kobiety i dziewczęta zakończyły w pewnym momencie pieśń i wirowanie wokół ognia. Wszystkie zdyszane i roześmiane. Stanęły w kole połączone dłońmi. Najmłodsza z dziewczynek była jedynie rok starsza od najmłodszej siostry Jadwigi, Klary. Najstarsza była w jej wieku. Połączone głębokim, pełnym porozumienia spojrzeniem stały naprzeciw siebie. Jadwiga poczuła się przy nich bezpiecznie. Nikt nie zapytał nowoprzybyłych kim są. Starsza kobieta bez słowa podała im dzbanek z brązową cieczą, z którego każda łapczywie się napiła. I stały tak potem w cichości, wsłuchane w bicie własnych serc.
Po powrocie do chaty dziewczęta jak za dawnych czasów ułożyły się w jednej izbie, jena obok drugiej i pogrążyły się w krótkim, lecz zdrowym śnie. Obudziły ich delikatne dłonie matki, która gładziła je po plecach. Z napuchniętą twarzą pochylała się nad córkami, a po policzkach płynęły jej nieme łzy. Zaraz jednak je otarła.
– Wstawajcie, jeszcze mamy sporo do zrobienia, zanim będę mogła podać śniadanie.
Tydzień później odbywał się coroczny festiwal. Kobiety wyciągały wówczas swe najbardziej odświętne stroje. Tego dnia mama weszła do pokoju córek trzymając cztery czerwone wstążki w dłoni. Siostry zapatrzyły się zdumione, nie sądziły, że mama posiada cokolwiek poza dozwolonymi zielonymi rzeczami.
– Kiedyś uszyłam sobie piękną, czerwoną suknię. Mój ojciec jednak pociął ją na kawałki i spalił. Ocaliłam tylko tyle, że starczyło na cztery wstążki do włosów. Kiedyś byłam odważniejsza. Chcę dla Was szczęśliwego życia. Chcę to okazać na razie wpinając Wam we włosy wstążki z mojej ukochanej sukni. Materiał dostałam od własnej babki. Jest w naszej rodzinie od pokoleń, jednak niewiele z nas miało dość odwagi, by nosić go poza zamkniętymi ścianami własnej dziewiczej sypialni.
Jadwiga podbiegła do matki i ucałowała jej dłonie, a potem zapłakana padła przy niej na kolana. Natychmiast dołączyły do niej siostry. Wszystkie czuły, jak ważna to była chwila, jak znaczący gest.
Ojciec obiecał spotkać rodzinę w ryneczku, to bracia mieli je zawieźć na miejsce. Chłopcy natychmiast zauważyli czerwone wstążki we włosach sióstr i matki.
– Mamo, nie możecie tak jechać. Proszę, nie chcę żeby Was spotkała kara. – starszy z braci wyciągnął stanowczo dłoń przed siebie, licząc, że kobiety wręczą mu zakazane wstążki.
– To tylko wstążki, synu – matka patrzyła mu długo w oczy. – Boję się jedynie tego, że idziesz w ślady swego ojca. Innego lęku we mnie nie ma. – Chłopak otworzył usta i odwrócił ze wstydu głowę. Wówczas mama przytuliła go mocno do siebie, a drugą ręką przygarnęła młodszego syna – Lecz to byłaby moja wina. Za daleko odeszłam w cień, jednak wczoraj w nocy coś się we mnie przebudziło. Czas na zmiany, dzieci.
Gdy dotarli na rynek w miasteczku, mimo najczarniejszych scenariuszy odgrywanych w głowach, nikt nie zwrócił uwagi na ich czerwone wstążki. Cóż znaczyły bowiem wstążki, gdy obok stały nowo przybyłe kobiety, wszystkie ubrane barwnie jak egzotyczne ptaki. Czerwień ich sukien przewiązana była przepięknie niebiesko-zielonym pasem, ich białe lub żółte bluzki zakończone zwiewną koronką przyciągały wzrok. W całym ryneczku zrobiło się cicho. Lecz cisza ta nie zrażała tych kobiet.
Mała dziewczynka natychmiast podbiegła do Jadwigi oraz jej sióstr. Na ten pokaz znajomości do rodziny podszedł ich ojciec. Chciał wyszarpnąć Klarę z uścisku obcej dziewczynki, lecz na jego drodze stanęła żona. Żona z czerwoną wstążką na głowie.
Całą scenę i ogromne, narastające napięcie przerwał głos kolorowo ubranej kobiety. – Chciałyśmy Wam wszystkim podziękować za możliwość osiedlenia się w Waszych granicach. Szanować będziemy Wasze prawa, te które szanują i nasze.
Zaszemrało dookoła, niski zdziwiony pomruk, który wyszedł z ust zgromadzonych mężczyzn. Kobiety oraz dziewczęta milczały. Słowa te zapadały w nie coraz głębiej, stawały się coraz lżejsze i prawdziwsze i niezbędne jak oddech. Słowa te połączyły się z rytmem wybijanym przez ich serca. Trzy dni wcześniej nowoprzybyła kobieta odwiedziła ze swoimi córkami każde gospodarstwo w ich rejonie. Był to dzień sądu powszechnego i wszyscy dojrzali mężczyźni udali się tego dnia na walne zgromadzenie. Kobiety, dzieci oraz niedojrzali jeszcze młodzieńcy zostali sami w swych gospodarstwach. Nowe kobiety przyniosły każdemu w prezencie butelki z krystalicznie czystą wodą z ich przebudzonej studni. A wszystko za sprawą snu, który wyśniły wszystkie trzy w noc Nowiu. W noc, kiedy tańczyły i śpiewały z przerażonymi dziewczętami, które mimo wszystko znalazły do nich drogę przez ciemność.
W śnie tym widziały siebie schodzące głęboko, głęboko w środek swej studni i znajdowały tam ogromne bogactwa. Kryształy o sile tak ogromnej, że swym delikatnym i miękkim światłem rozpraszały wszelkie mroki, na które skazali świat ludzie o zamkniętych sercach. Ludzie żyjący w kłamstwie wobec samych siebie. Ludzie ślepi. A wśród tych kryształów ukryte były metalowe noże. Noże tak ostre, że możliwe nimi było przecięcie każdego zniewalającego nas sznura. A sznurami tymi były przekonania, prawa i wierzenia, które nie służyły ludzkiemu szczęściu czy wolności.
To dlatego kobiety odwiedziły każde domostwo, prosząc o pożyczenie butelki na czas, gdy same będą mogły na targu odkupić butelkę, która im się nieszczęśliwie rozbiła. Kolejnego dnia, kobiety odniosły każdej rodzinie pożyczoną butelkę napełnioną wodą ze studni. Zostawały wówczas na krótkiej rozmowie i małym poczęstunku i w delikatnych słowach opowiadały o swoim życiu sprzed przeprowadzki. A słuchające ich kobiety i dzieci coraz szerzej otwierały oczy, coraz zachłanniej spijały słowa. Coraz chętniej sięgały po wodę z butelki. I rzecz dziwna się stała, woda ta się wcale nie kończyła. Ilekroć nalano z niej do kubków i odstawiano na stół czy blat, poziom wody się nie obniżał. Wreszcie i wieczorem, gdy mężowie, ojcowie czy starsi bracia wrócili do domów, kobiety serwowały im krystalicznie czysta wodę w szklankach.
I tego dnia na ryneczku, w dniu w którym wszyscy zebrali się wspólnie celebrować, coś się w tych kobietach obudziło. I stanęły wspólnie, łącząc się ze sobą dłońmi. I jedna po drugiej, wszystkie zaczęły płakać. Początkowo były to bardzo ciche, nieśmiałe łzy. Delikatnie żłobiące twarze, lecące w dół dobrze sobie znanymi ścieżkami. Potem szloch narastał, rozluźniały się szczęki, miękły kolana, a głośny płacz przechodził w groźne, ogłuszające wycie. Wycie setki zranionych, zdradzonych, zniewolonych serc.
Żadna z kobiet nie wróciła tego dnia do domu. Wszystkie udały się w stronę studni. Usiadły wokół i milczały. Każda wsłuchana w dotąd prawie niesłyszalny lub zagłuszany głos własnej duszy.
Nocą po żony, matki i siostry zaczęli przychodzić ich mężowie, ojcowie i bracia. I wielu z tych mężczyzn czując bardziej niż rozumiejąc doniosłość tej chwili zamiast wymuszać na kobietach powrót do domów, siadało przy nich. Obok Jadwigi usiadł jej narzeczony, który bez słowa ją przytulił. Rozmawiali potem cichutko o swoich potrzebach i marzeniach, o tym jakiego życia dla siebie pragną.
Obok matki i sióstr Jadwigi usiedli obydwaj jej bracia. Ich płacz utuliła matka, a siostry mocno się do nich przytuliły, pokazując swe zaufanie. Jedynie ojciec i kilku starszych mężczyzn z osady stało w pewnej odległości, a ich wściekłe spojrzenia nie schodziły z kobiet. A stali oni obok małej jarzębiny. Jarzębiny, której zadaniem było chronić od złego. Połączona korzeniami z ciepłą lipą i potężnym dębem, poprosiła ich o wsparcie. Bo choć tak mała, znała najlepiej starodawną, potężną magię.
Gdy zły wzrok mężczyzn mimowolnie przeniósł się z siedzących wokół studni kobiet na małe, niepozorne drzewko. Gdy ich usta wykrzywił okropny grymas. Gdy zauważyli bezgranicznie czerwone owoce jarzębiny – wówczas za sprawą drzewnej magii ich wzrok znieruchomiał i już nie potrafili go od drzewa odwrócić. Siła dębu spotęgowała urok i mężczyźni zamienili się w skały. Dobroć lipy natomiast złagodziła ich ostre krawędzie, tak, aby mogli mimo wszystko służyć swym bliskim, oferując im miejsce do odpoczynku w cieniu pięknych drzew.