Sans-serif fonts
Serif fonts

Droga do intuicji

Dawno, dawno temu, za górami,  za lasami, żyła sobie, a może i nie, pewna mądra kobieta.  Wiedząca. Kobieta ta zawsze marzyła o córce, jednak życie jej przyniosło trzech pięknych synów. O tym, że kobieta jest mądra wiedziała cała wioska. Dlatego często w jej próg trafiały młode i starsze kobiety, a także całkiem niewinne dziewczęta, dopiero wkraczające na ścieżkę kobiecości. Kobieta dla każdej potrafiła znaleźć dobre słowo, mądrą radę, a czasem – po prostu współczujące ucho. Znała ona magię ziół, rozumiała szum drzew, rozmawiała z bystrymi strumieniami, wsłuchiwała się w mądrość wodospadu, zachwycała potęgą natury. I tak też wychowała swych synów. Na dzikich, wolnych ludzi z szacunkiem podchodzących do wszelkich żywych stworzeń. Jednakże całą swoją wiedzę mogła przekazać jedynie innej kobiecie. Czekała więc cierpliwie, aż jej ukochani synowie usłyszą wołanie swych serc i wybiorą sobie życiowe partnerki. Ufała ich intuicji. Patrzyła jak rosną, jak dojrzewają i jak potrafią podążać za głosem własnej duszy. Była z nich dumna.

Pewnego dnia najstarszy syn przyprowadził do niej przestraszoną córkę złotnika. Dziewczyna była piękna. Długie, jasne włosy, duże, zielone oczy, słodkie, różowe usta. Dziewczyna, gdy stanęła naprzeciwko matki chłopca, cała pokryła się rumieńcem. Tak dobrze pamiętała, gdy odwiedziła małą chatkę w lesie poprzednim razem. Minął ponad rok od tamtego spotkania. Prosiła wówczas mądrą zielarkę o eliksir miłości. Pokochała bowiem syna miejskiego sędziego i bardzo pragnęła zwrócić na siebie jego uwagę. Walczyła wówczas z problemem z trądzikiem. Była też bardzo szczupła, chuda wręcz. Ubranie wisiało na jej ciele niczym na wieszaku, a brak piersi ukrywała garbiąc się niemiłosiernie. Starsza kobieta podarowała jej maść na skórę oraz poradziła jak zmienić dietę, aby dziewczyna czuła się zdrowiej i silniej. Poprosiła ją również o to, aby każdą silną emocję, którą poczuje danego dnia, przedstawiła na płótnie. Prosiła, aby płótna pamiętała każdorazowo podpisać oraz przeglądała je co jakiś czas i sprawdzała , które emocje są w niej wciąż żywe. Oraz które maluje najczęściej. Córka złotnika zastosowała się do wszystkich porad uzyskanych od wiedzącej.

Trądzik szybko zszedł ze skóry. Dieta oraz zioła sprawiły, że cera jej promieniała. Włosy nabrały cudownego odcienia miodu, a ciało nabierało kobiecych miękkości. Jednak dziewczyna nie zwróciła nawet uwagi na tęskne wejrzenia syna sędziego. Skupiona była na zmianach w sobie, oczy zwróciła do środka.

Niewiele pamiętała dni nie spędzonych nad płótnem. Malowała swoje emocje, ale także swoje marzenia, nadzieje, swoje fantazje. Następnie zaczęła również malować portrety osób sobie bliskich. Nie były to jednak zwykłe portrety. Patrząc oczyma duszy dostrzegała dużo więcej.

Panią piekarzową przedstawiła jak niezwykle ciepłą wróżkę z sercem na dłoni. Kobieta, gdy zobaczyła swój portret, zapłakała szczęśliwa. Nie należała do osób pięknych, ciało miała ciężkie i przysadziste, oczy zmęczone, dłonie zniszczone codzienną pracą. Jednak patrząc na swój portret widziała to, co było dla niej najważniejsze. Swoją radość z życia, z przebywania z bliskimi i piękno bijące z dobrych oczu.

Starego latarnika, który odpowiedzialny był za bezpieczeństwo wszystkich przybijających do brzegu łódek, przedstawiła jak wielkiego i odważnego olbrzyma, który ogromnym sercem oraz silnymi dłońmi chroni całe miasto. Staruszek z wdzięcznością przyjął obrazek i każdemu, kto go odwiedził, z dumą go pokazywał.

Garncarza, który zbyt często zaglądał do kieliszka, przedstawiła jak małego, przestraszonego chłopca. Chłopca o wielkich marzących oczach. Garncarz wpatrując się w swój obraz coraz rzadziej sięgał po kieliszek i z zadumą spoglądał przez okno. Czyżby przypominał sobie marzenia lat dziecięcych?

Wiedząca znała ich wszystkich, widziała każdy portret, doceniła wszystkie pięknie oddane przymioty ich duszy. Z ciekawością przywitała więc swego najstarszego syna, który przyprowadził ze sobą tak pięknego gościa.

– Matko, chcemy się pobrać. Pokochałem Różę. Ona kocha mnie. Spójrz, oto obraz przedstawiający nas i nasze przyszłe życie.

Wręczył z dumą matce obraz siebie i ukochanej otoczonych gromadką roześmianych dzieci, na progu pięknego, wielkiego domu. Piękny ogród, feeria barw wszelkiego rodzaju bogactwa, soczyste kolory nieba. Wszystko tworzyło obraz jak z baśni. Wiedząca pokiwała głową.

– Różo, mam do Ciebie prośbę. Rozumiem, że będziecie chcieli wyprowadzić się do wielkiego miasta i nie będziemy miały wielu okazji, aby poznać się bliżej. Stąd moja prośba. Namaluj proszę swój autoportret. Gdy go otrzymam i mi się spodoba, dam Wam dzieci moje błogosławieństwo.

Dziewczyna zarumieniła się ślicznie i pokiwała głową. Syn ujął ją za rękę i odeszli wspólnie ścieżką w stronę miasteczka.

Tydzień później odbył się ich ślub. Młodzi przysięgali sobie w miejskim kościółku, szanując tradycje rodzinne dziewczyny. Wiedząca była tam wraz z nimi, błogosławiła młodym i cieszyła się, że jej najstarszy syn znalazł sobie żonę nie tylko piękną, ale też dobrą.

Jeszcze tego samego dnia, gdy poprosiła młodą kobietę o jej autoportret, ta wróciła sama do jej chaty w lesie. Zaprzęgła klacz do małego powozu, którym przywiozła ogromną ilość kolorowych płócien. Zaczęła je wyjmować jedno po drugim i ustawiać wzdłuż ścieżki od najstarszego po to, które pokazał tego ranka matce jej wybranek.

Wtedy zabrała wiedzącą w podróż, pokazała swe serce i duszę.

– Matko – odważyła się ją nazwać. Oczy miała szczere i spokojne. Ujęła stanowczo dłoń starszej kobiety i poprowadziła ścieżką wzdłuż obrazów. – Oto ja. Nie mogłam namalować jednego płótna, abyś mogła mnie poznać. Pokażę Ci je wszystkie.

– Te są pierwsze, które powstały tuż po naszym ostatnim spotkaniu. Spójrz jakie są ciemne, jak niewiele wyłania się na powierzchnię spod wszechogarniającego mnie cienia. Zobacz jak na następnych coraz więcej jest światła. To światło to jestem ja, to jest moja moc, którą zrozumiałam przechodząc przez cień. Na następnych coraz więcej widać kolorów, coraz więcej barw zapraszałam do swojego życia, coraz piękniejsze kolory odkrywałam w sobie. A tu, tu zmarła moja mama. Tu znowu pracowałam z cieniem. Wydaje mi się, że to wtedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na Twojego syna. Zobacz, to silne drzewo to on, ale mnie tam jeszcze nie ma. Nie chciałam być mchem na jego pniu, jemiołą w jego gałęziach. Musiałam uwierzyć we własną siłę. Tutaj jednak jesteśmy już razem, pochylamy się z dwóch stron bystrego strumyka. Woda żywa nas ku sobie zbliżyła. Zobacz, to jestem ja. Widzisz mocne pociągnięcia pędzla, odwagę w ukazaniu mojego piękna. Zobacz, to moje pracowite dłonie, a to moje serce, które wciąż i wciąż mówi do mnie. Tu mój brzuch i całe kobiece światy we mnie. A ostatni obraz, to ten, który widziałaś dziś rano. Pragnę stworzyć dom, urodzić dzieci, stworzyć rodzinę. Chcę towarzyszyć mojemu przyszłemu mężowi. Wspierać go w razie potrzeby. Oraz prosić o pomoc, jeśli jej będę potrzebować. Obydwoje jesteśmy silni. Obydwoje jesteśmy gotowi, aby dalej wspólnie już kroczyć przez życie.

Wiedząca zamknęła Różę w swych ramionach. Zaprawdę, jej syn nie mógłby znaleźć piękniejszego serca. Szczerze i prawdziwie pobłogosławiła ich wspólnemu życiu. Czekała na dzieci, które przyjdą i cieszyła się myśląc o szczęściu swego syna.

Rok później jej średni syn przyprowadził do niej szczupłą, niepozorną dziewczynę. Ubrana na brązowo, miała jasną cerę, a włosy skromnie ukryte pod czystym czepkiem. Cała dłoń i ramię, poszarpany rękaw sukni, wszystko spływało krwią. Wiedząca bez zbędnych pytań zakrzątnęła się przy swoim roboczym stole. Szybko przemyła ranę i zaczęła zszywać skórę pewnymi pociągnięciami palców. Młoda dziewczyna ani razu nie zapłakała. Ani kiedy pieczący płyn spływał jej po ręce, ani gdy igła przebijała delikatną skórę. Była silniejsza, niż się wydawała. Po zakończonej operacji podziękowała cichutko i chciała wyjść z chaty.

– Zostań proszę. – Zatrzymał ją syn wiedzącej. – Mamy jedną pustą komorę. Mój starszy brat wyprowadził się rok temu. Tutaj będziesz bezpieczna. Mamo proszę – zwrócił się do matki pewny przyjęcia prośby.

Wiedząca powstrzymała się od komentarza, zwróciła się natomiast do młodej dziewczyny.

– Jesteś Kalina. Córka oberżysty z wioski za lasem. Pokonałaś długą drogę z otwarta raną. Czy w waszej wiosce nie ma żadnej szeptuchy, żadnej zielarki?

– Jest akuszerka, ale za pomoc życzy sobie zapłaty w monetach, a tych nie mam. Niewielu prostych ludzi ma. Ważniejszym wydaje się pokryć należność za podatki. Mama mnie trochę uczyła, zanim zmarła. Staram się więc pomagać tym, którzy płacić nie mają czym. A akuszerka i tak głównie zajmuje się przyjmowaniem porodów oraz pomaga kobietom z gorączką połogową. Nie szłam z domu. Wracałam przez las od cieśli, który złamał sobie rękę wczoraj wieczorem. Nastawiłam ją i zostawiłam mu maść na opuchliznę. Dostałam od niego jajka. Pani syn znalazł mnie z rozciętą ręką w lesie pomiędzy naszymi wioskami. Potknęłam się, próbowałam uratować jajka i rozcięłam skórę o ostry brzeg kamienia. Dziękuję za pomoc, myślę, że powinnam już wracać do domu. Zanim się ściemni.

– Nie wrócisz tam – przerwał jej gwałtownie średni syn. – Nie wrócisz pod jego dach.

Kalina zacisnęła usta. Wiedząca nie była pewna, czy ze złości czy strachu. Ciężko jej było czytać z młodej dziewczyny. Otoczyła się grubym murem, który niełatwo będzie przebić.

– Mamo, on ją bije. Nieraz widziałem jak siedzi lub leży skulona z bólu, widziałem siniaki i złamaną rękę. On ją krzywdzi, mamo. Nie może wrócić pod jego dach.

Wiedząca powstrzymała go uniesieniem dłoni. Podeszła do dziewczyny i cierpliwie poczekała, aż ta uniesie głowę i spojrzy jej w oczy.

– Mam pustą komorę w domu, która może być Twoja. Chętnie przyjmę Cię na nauki. Twoja wioska potrzebuje zdolnej zielarki. Nauczę Cię tego, czego nie zdążyła Twoja matka. Napiszę też do Twojego ojca, aby go powiadomić o mojej decyzji. Jeśli, oczywiście, tego właśnie chcesz.

Kalina szczerze podziękowała wiedzącej za honor, jaki ta jej uczyniła i poszła się położyć do wskazanego pomieszczenia. Wzięła ze sobą tacę z chlebem i masłem oraz gotowany bób z oliwą czosnkową. Zjadła prędko. Ból tak ją wyczerpał, że zasnęła gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.

Wiedząca nakarmiła swoich synów, młodszego posłała spać, ze starszym chciała szczerze porozmawiać.

– Powiedz, dlaczego tak bardzo dotyka Cię los tej dziewczyny?

– Czy nie tego nas uczyłaś? Żeby pomagać tym, którzy pomocy potrzebują i na tą pomoc zasługują? Swoją drogą, kto nie zasługuje, prawda?

Jego matka spokojnie patrzyła mu w oczy. Uśmiechnęła się. Czekała, aż odpowie na zadane mu pytanie.

– Myślę, że ją kocham. Jej ojciec zatrudniał mnie kilkakrotnie przy różnych pracach ciesielskich. Były tygodnie, że widziałem ją codziennie. Po jakimś czasie zaczęła odpowiadać na moje zaczepki. Musiałem jedynie przestać rzucać żartami. Czasami stała oparta o framugę drzwi i patrzyła jak pracuję. Opowiadałem jej wówczas o swoich planach, marzeniach. Ona naprawdę potrafi słuchać. Wieczorami lubiłem przyglądać się jak przygotowuje nam kolację, coś wyszywa lub uciera swoje mikstury. Jej ojciec często pije. Przy mnie się hamował, jednak gdy po weekendzie wracałem tam do pracy, zastawałem Kalinę w siniakach, albo widziałem, jak wiele z przygotowanych wcześniej ziół brakuje w jadalni, domyślałem się rozbitych karafek z syropami. Czasami budził mnie w nocy jego krzyk i wyzwiska. Czasami znajdowałem ją rano skuloną w obórce. Widocznie tam było jej bezpieczniej spać. Ale widziałem też jej cichą pracowitość. Nie cierpiętniczą, nie niechętną. Wszystko, co przygotowała smakowało mi najlepiej na świecie. We wszystko wkłada serce i spokój. Nie poskarżyła się ani razu. A ilu osobom pomogła! Tak wielu przychodzi szukając jej rady. Jej. Ona nie prosi o pomoc, nie skarży się. A ja tak bardzo chcę jej pomóc. Chyba trochę mnie polubiła. Dziękuję, że może z nami zostać.

– Ona może zostać, ale Ty nie. – wiedząca szybko uciszyła protesty syna. – Rozmawialiśmy kiedyś o tym , że warto, abyś udał się na nauki do mistrza Tobiasza. Dostałam od niego list jakiś czas temu. Jego ostatni uczeń otworzył już własny warsztat. Nie ma zdolniejszego rzemieślnika. Drewno i kamień pod jego dłońmi są jak płynne złoto. Chciałeś również zwiedzić trochę świata. Mistrz pomimo, że swoją pracownię ma w stolicy, często udaje się nawet poza granice naszego państwa, jeśli zainteresuje go zlecenie od nowego klienta. Chcę, abyś na najbliższe dwa lata udał się do niego na nauki. Odłożyłam wystarczająco wiele, abyśmy mogli sobie na to pozwolić. Będziesz przyjeżdżał na święta, dwa razy do roku. Kalina zostanie ze mną. Nauczę jej wszystkiego, co wiem o uzdrawianiu. Czuję w niej powołanie do tego. W bezpiecznym miejscu, podążając za pragnieniem swojej duszy, będzie mogła ukoić swoje wewnętrzne dziecko, dojrzeć jako kobieta. To będzie długa, trudna, choć piękna transformacja. Jeśli obydwoje poczujecie potem chęć wspólnego życia z radością Wam pobłogosławię. Szczęście jest możliwe dla dwojga dorosłych, spełnionych ludzi, pewnych własnej wartości. I tego Ci właśnie życzę, synku. Idź, podążaj za swoją pasją. I sprawdź dokąd Cię zaprowadzi.

Syn nie protestował. Przyzwyczajony był do spełniania życzeń matki. Obraz, który przed nim odmalowała bardzo mu się zresztą podobał. A w sercu cieszył się, że na odludziu, w którym żyli, nikt mu ukochanej nie zabierze. Będzie bezpieczna, a po dwóch latach wróci po nią. Będzie miał wówczas tak wiele do zaoferowania. Zasnął z wielką nadzieją, wielkim szczęściem i z radosnym oczekiwaniem jutra.

Dwa lata obojgu minęły pracowicie. Młody mężczyzna zmężniał, dojrzał. Wciąż żartował, a swoim gromkim śmiechem często wypełniał przestrzeń wokół siebie. Był jak dziki wodospad. Silny i nieujarzmiony. Wiedząca często otrzymywała listy od średniego syna i od mistrza Tobiasza. Z dumą czytała, jak nazwisko jej syna staje się coraz bardziej rozpoznawalne. W listach od jego nauczyciela czytała opisy dzieł wychodzących spod jego dłoni, czytała o zachwycie klientów, o uznaniu, jakim cieszył się nawet na dworze króla. W listach od syna czytała o jego marzeniach i nadziejach, o jego przemyśleniach i wątpliwościach. Widziała jego pracę z cieniem i widziała siłę jaką czerpał żyjąc w zgodzie z duszą.

Widziała jak podczas jego ostatniej wizyty młodzi nie potrafili oderwać od siebie oczu. Jak lgnęli do siebie, godzinami rozmawiając, chodząc na spacery, wspólnie pracując w ogródku i w obórce. Czuła jak zgodnie biją im serca. Dumna czuła się z obojga. Równie długą drogę pokonała jej uczennica. Była świadkiem jej przemiany w pięknego motyla. I z tym ją właśnie kojarzyła. Z tym niepozornym szamańskim zwierzęciem mocy.

Ślub wzięli w jej ogródku. Błogosławiła ich wspólnemu życiu i wypuściła w świat.

Jej trzeci syn, Antek, przyprowadził krótko potem dzikie, potargane dziecko do jej domu. Sam wciąż podrostek, marszczył groźnie brwi i mocno trzymał wyrywającą się i prychającą dziewczynkę. Przypominała małe lwiątko walczące o wolność. Wiedząca aż uśmiechnęła się w duchu. Taka pierwotna siła, dzika natura biła od tej małej. Czuła jak jej własne plecy się prostują, a w mięśnie wchodzi nowa energia. Jej spokój wpływał na dziecko, które cichło i już dużo spokojniej wyszarpnęło ramię z uścisku jej syna. Ten przezornie cofnął się dwa kroki, aby zamknąć lwiątku drogę ucieczki.

Wiedząca o nic nie pytała. Postanowiła jedynie obserwować. A przy okazji przygotować coś do jedzenia. Znając Antka, już był głodny. Z ciepłym sercem zaczęła rozpalać w piecu kuchennym. Pomyślała o podpłomykach, ziemniaczanej sałatce, jajkach sadzonych. Postanowiła też odgrzać kapuśniak z wczoraj.

Gdy ustawiła wszystko na stole dzieci ochoczo i zgodnie zabrały się do jedzenia. Sama również zjadła z apetytem. Z ciekawością przysłuchiwała się ich wymianie zdań.

– Mówiłem Ci, że tu się najemy. Teraz dobrze by było jakbyś się trochę umyła. Dam ci jakieś swoje spodnie i koszulę. Pójdziemy nad rzekę i upierzemy wtedy Twoje ubranie. A jak będzie schło, pomogę Ci naprawić szkody w Twoim domku. Zaniesiemy tam z dwa koce. Moich braci nie ma i mamy więcej kocy niż potrzebujemy.

– Nie chcę Twoich ubrań, w moich mi wygodnie. Jak mi dacie trochę mydła, to umyję się w strumieniu i wypiorę tam ubrania. Poczekam aż wyschną na słońcu.

Antek nie protestował. Posłusznie poszedł po dwa koce i po kawałek mydła. Wiedząca tak jak postanowiła nie odezwała się słowem. Zaczęła sprzątać ze stołu.

Dzieci hałaśliwie wybiegły z domu. Wieczorem przy kolacji kobieta postanowiła wypytać syna o dziką przyjaciółkę.

– Antek, opowiedz mi o tej dziewczynce.

– To Irka, znam ją od kilku tygodni. Pomogłem wykończyć jej dom. To znaczy ona ma też prawdziwy dom, ale kiedy jej taty nie ma, to woli spać na dziko. Jej tato nic o tym nie wie, więc jak się dowiedzieliśmy, że chyba dziś wróci na noc, to musiała się jakoś doprowadzić do porządku. I koniecznie coś zjeść, bo by się zdziwił gdyby pożarła całe zapasy, które by przywiózł. Ostatnio tak właśnie wpadła.

– Wpadła?

– No, jej tato przyjechał raz do domu, a jej nie było. Wróciła dopiero następnego ranka. Dodatkowo cała brudna, zresztą widziałaś ją, jak wyglądała tym razem. I głodna. Tylko wtedy też jej było trudniej o jedzenie, to była zima już i nic nie potrafiła sobie znaleźć. Teraz jest lepiej. Dużo korzonków, roślin, poziomek, no całe bogactwo lasu. Tak ona to nazywa. Że ma dla siebie całe bogactwo lasu.

-A jej tato często ją samą zostawia? Kto to jest.

– Kat.

– Kat? – Wiedząca nie kryła zdumienia. Wiedziała oczywiście, o kogo chodzi. Był tylko jeden mężczyzna, który parał się tą czynnością. Przeprowadzał każdą egzekucję w tej części królestwa. Czasem nawet zachodził do niej po środki, które podawał niektórym ze skazanych. Tym, których wyrok nie brzmiał Śmierć. Nie wiedziała natomiast, ze kat miał córkę. Był to skryty mężczyzna, o ponurym wejrzeniu. Unikał ludzi, chadzał własnymi ścieżkami. Ale żeby nie wiedziała o na oko 6letniej dziewczynce mieszkającej w jego chacie?

– No tak. Irka go uwielbia. Uratował ją, no i się stara. Irka sama to przyznaje i często nawet mu to powtarza. Sam słyszałem, jak go pociesza „tato, starasz się”. I jeszcze mu mówi że teraz rzadko chodzi głodna. Więc nie chciałem żeby się o nią tym razem martwił. To ją wziąłem do nas – zakończył zadowolony z siebie i chciał iść spać.

– Czekaj, czekaj – zatrzymała go matka. – Opowiedz mi coś więcej.

– Ale mamo ja chcę spać, cały dzień odbudowywałem jej dom. – to wystarczyło, żeby go na chwilę jeszcze rozbudzić – ona ma same super pomysły. Dużo wie o lesie. Uczy mnie o roślinach i zwierzętach i ich zwyczajach. Ostatnio zajadaliśmy się różnymi jajkami. Ona po wielkości i skorupce potrafi każde rozpoznać. No i wymyśliła, że mieszka za daleko od natury. I zaczęła budować sobie leśny dom. Z witki i gałązek wierzbowych. A ja jej pomagam. Tam zaniosłem nasze koce. Nie masz chyba nic przeciwko – zreflektował się żeby jednak zapytać. Po czym beztrosko kontynuował.

– Jej tato nie wiedział, że ma córkę. Irkę w sensie. Że Irka żyje. Jej matka zmarła krótko po porodzie, a wzięła ją do siebie jej ciotka, siostra matki. Jednak tam w domu źle się działo. Chyba była mocno bita przez tego wujka. No i uciekała. Raz oddała temu wujkowi. Przecięła mu ramię nożem. Wtedy się dowiedziała, że ma ojca. Ten wujek zaczął ją kląć i nazwał ją córką hycla. No to Irka odczekała i kilka dni później zapytała ciotki kto jest jej ojcem. Ciotka chyba chciała ją nastraszyć. Opowiedziała jej jakąś krwiożerczą historyjkę o katach i że kat, który tam przyjeżdżał na egzekucje, to miał być jej ojciec. Irka spakowała w szmatkę chleb i uciekła tego samego dnia. Było jej dobrze, bo to była wiosna. Łatwo o jedzenie i nie jest aż tak mroźno w nocy. Po dwóch tygodniach do tego miasteczka przyjechał kat. Poszła prosto do niego i przedstawiła się jako jego córka. No i mieszka z nim już od roku. A ja ją poznałem dopiero niedawno – dało się wyczuć żal tych dni, kiedy mógł, a jeszcze Irki nie znał.

Puściła go do sypialni. Dosłownie słaniał się na nogach ze zmęczenia. Naszykowała mu też śniadanie na jutro. Znając jego nawyki wstanie na długo przed nią i zniknie chwytając cokolwiek do jedzenia, co akurat leżało na wierzchu.

Na drugi dzień, kiedy pracowała w swym zielnym ogródku, odwiedził ją kat.

– Chciałem Pani podziękować, matko. – ze stron, z których pochodził, zwyczajowym było nazywać matkami kobiety wiedzące. – Nakarmiła Pani wczoraj moją córkę.

– Powiedziała panu o tym?

– Oczywiście, Irka nie kłamie. Chyba nawet nie rozumie samej koncepcji kłamstwa, no i nie jest jej to do niczego potrzebne.

– Nie wiedziałam, że ma pan córkę. To naprawdę niezwykła dziewczynka.

Ciepłe słowa o córeczce rozpuściły sztywność mężczyzny. Uśmiechnął się i po raz pierwszy wiedząca dostrzegła, jak przystojny był z niego mężczyzna.

– Tak, jednego dnia po prostu wmaszerowała do miejskiego więzienia. Bosa, brudna i z burczącym brzuchem. Myślałem, że przyszła odwiedzić któregoś ze skazanych. Ale ona tylko westchnęła z zadowoleniem, jak mnie zobaczyła i zapytała po prostu gdzie może usiąść i poczekać. I że ona wróci ze mną do domu. Potem dowiedziałem się, że już wierzy, że jestem jej ojcem, bo mamy te same oczy i ten sam podbródek. I że ona i tak ten podbródek lubi. – mężczyzna wybuchnął śmiechem. – I powiedziała też, że nie wierzy, że zjadam małe dzieci, no a poza tym to ona już wcale nie jest mała. – ponownie szczerze się roześmiał. – I wróciłem z tym szczęściem do domu. Z niej jest szczere złoto, nie utrzymasz w jednym miejscu.

Wiedząca pokiwała głową. Obserwowała, jak opowieść o córce na niego wpływa. Jak mężczyzna się rozluźnia, jak swobodnie mówi, jak głośno się śmieje.

– W moim zawodzie nie wolno mi odmawiać. Więc często mnie nie ma w domu. Chciałbym, aby mała mogła tu do pani kiedy będzie tego potrzebować przychodzić. Albo zjeść, albo się umyć, może się uda że i czasem przenocować. Opłacałbym Pani pomoc. Ona w domu dużo nie wytrzyma, ale czasem i ona go potrzebuje. A dom to ludzie, którzy nas kochają. Ja widzę, że ona ufa Pani synowi, matko. A ja ufam pani.

Wiedzącą ucieszyła prośba o wsparcie dla dzikiej dziewczynki. Coś ją do niej mocno ciągnęło. Pragnęła poznać ją bliżej, spędzić z nią trochę czasu. Nie przyjęła oferowanej zapłaty. Natomiast szczerze podzieliła się swoimi uczuciami z katem. Ten ze zrozumieniem pokiwał głową. Sam wiedział najlepiej, jak wielkim urokiem dysponowała jego córka. Niekonwencjonalna, prawdziwa i dzika.

Od tego czasu Irka była częstym gościem w domu zielarki. Wspólnie opiekowały się zwierzętami gospodarskimi, wspólnie zdarzało im się pomóc i dzikim zwierzętom. Wiedząca nauczyła ją pisać i czytać, podzieliła się każdą książką, wspólnie opiekowały się ogródkiem zielnym. Irka pokazała jej jak tropić zwierzęta, jak je rozpoznawać, jak przywoływać. Z Antkiem byli nierozłączni.

Wiedząca pokochała całym sercem dziką dziewczynkę. Szanowała jej naturalną wiedzę. Razem szeptały z drzewami, wyły z wilkami, poznawały ziemię bosymi stopami. We dwoje z Antkiem biegali z wiatrem, pływali jak ryby. On ponazywał jej gwiazdy, ona grała i tańczyła wokół ognia.

Rośli wspólnie. A wiedząca z wdzięcznością witała każdy kolejny dzień. Miała ogromne szczęście, że zasłużyła na tak mądrą nauczycielkę. Obserwowała jak przyjaźń syna z Irką przerodziła się w miłość. Połączyli się w środku boru, a chatę pobudowali pomiędzy domem jego matki i jej ojca.

I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *