Sans-serif fonts
Serif fonts

Ciemny las

– Co to jest w tych lasach, co tak wielu ludzi przeraża?

Ludzie idą pozbierać grzyby lub chrust. Idą zapolować, aby móc napełnić brzuchy swojej rodziny. A potem nie wracają. Co to jest w tych lasach?

– W lasach są stworzenia. Głodne stworzenia. Groźne i potężne. Samotne i lękliwe. W lasach są różne stworzenia.

***

W małej chatce blisko lasu mieszkał stary, chorujący ojciec i jego córka, Marysia. Dziewczyna to była cicha i pogodna. Z oddaniem zajmowała się ojcem, z uśmiechem krzątała się po obejściu. Wiele miała obowiązków, lecz przez życie szła z ogromną wdzięcznością. Dzieckiem wciąż się ojcu zdawała, sama zaś czuła, że rozkwita jak kwiatek w słońcu. Dobrze jej było i bezpiecznie. Lękiem napawała ją jedynie myśl o nieuchronnej śmierci ojca. Często długo w nocy nie mogła zasnąć, słuchając jego urywanego oddechu. Od kilku dni jego stan wciąż się pogarszał. Postanowiła, że rano pójdzie do najbliższej chaty prosić o pomoc. Kończyły się im zapasy, musiała zaprząc osła do wozu i pojechać na targ do miasteczka. Na wymianie produktów zejdzie jej pewnie cały dzień.

Gdy opuszczała dom, słońce wciąż spało za horyzontem. A gdy dotarła do sąsiadów, niebo ozłociło się i zaróżowiło. W chacie przywitał ją gwar głosów. Duża to była rodzina. Marysia lubiła przebywać w ich towarzystwie. Robotni to byli i dobrzy ludzie. Zgodzili się posłać do jej ojca jedną z młodszych córek. Był to bowiem czas zbiorów jesiennych jabłek i jej brak byłby najmniej odczuwalny.

Wracały szybkim krokiem do chaty pod lasem. Dziecko szczęśliwe szczebiotało całą drogę. Marysia była wdzięczna za jej pomoc. Ojciec był dość słaby, potrzebował kogoś, kto pomógłby mu odgrzać strawę, nanieść wody ze studni i posiedzieć przy nim. Lub też pobiec po znachorkę w razie pogorszenia. Zapytała czego dziewczynka życzyłaby sobie w podziękowaniu za okazaną dobroć.

– Chciałabym dostać magiczny kwiat, taki, który nigdy nie przestałby kwitnąć. Mogłabym na niego patrzeć i cieszyć się nim nawet zimą. – rozmarzyło się dziecko.

Marysia pokręciła głową rozbawiona.

– Nie wiem czy potrafię znaleźć taką magiczną roślinę. Postaram się jednak podarować Ci kwiat, który kwitnie tak długo jak to tylko możliwe.

Gdy wróciły do chaty dziewczynka pobiegła do środka przywitać się z ojcem Marysi, a ta szybko i sprawnie spakowała na wóz ziemniaki i buraki, które szczególnie obrodziły w tym roku. Wrzuciła też przetwory, których specjalnie przygotowała więcej, niż sami mogliby przejeść. Spakowała licznie wystrugane misy, talerze i sztućce. Solidne beczki i skrzynki. Ojciec, gdy tylko czuł się silniejszy, chętnie oddawał się swojej pasji – pracy z drewnem. Nie miał sił na tyle, by swe prace przyozdabiać jak dawniej. Jednak wszystko co wyszło spod jego dłoni szybko znajdowało kupców. Mężczyzna czuł drewno. Jego wyroby nigdy nie pękały, ani się nie rozszczelniały. Ludzie chętnie zamawiali u niego wszelkie przedmioty użytku domowego. Marysia spakowała również wyszywane kwiatami i motylami chusty, koce przyozdobione pięknymi rysunkami nawleczonych, kolorowych nici. Fartuchy, koszule i rękawiczki zamienione własnymi dłońmi w małe dzieła sztuki. Marysia często słyszała od ojca, że wyszywa równie pięknie i zgrabnie jak inni pociągają pędzlem po płótnie. Cieszyła ją potem radość osób kupujących jej rzeczy. Lubiła patrzeć jak rozświetlają się im oczy, gdy posiadają coś pięknego.

Tak jak myślała, sprzedaż własnych wyrobów oraz zakup potrzebnych rzeczy trwał całe popołudnie. Ponownie z wdzięcznością pomyślała o małej pomocnicy, dzięki której spokojnie mogła zadbać o potrzebne im zapasy. Z wszystkich przywiezionych z domu dóbr została jej tylko jedna para rękawiczek z cieniutkiej skórki. Bardzo ciepła, bo w środku wypełniona wełną. Ozdobiła je delikatnymi gałązkami czerwonej jarzębiny. Mama opowiadała jej, że jarzębina w ogrodzie lub nieopodal domu zapewnia domownikom błogosławieństwo oraz ochronę przed złymi urokami. Pomyślała, że to piękny symbol nałożony na rękawiczki, które wszak mają chronić dłonie właściciela. Mimo tego, że była zatopiona we wspomnieniach o mamie, zauważyła nadchodzącą z naprzeciwka staruszkę. Kobieta szła skulona, chowając dłonie pod pachy w ochronie przed chłodem. W nagłym impulsie zastąpiła jej drogę, wyciągając przed sobą zdobione rękawice.

– Dzień dobry, matko. Widzę, jak zmarzły Ci dłonie, musiałaś zgubić gdzieś własne rękawice, a ja mam aż dwie pary. Proszę, załóż je. Uczynisz mi przyjemność.

Starsza kobieta zawahała się, mocno zdziwiona. Czerwone od zimna policzki nabrały głębszego odcienia. Pokręciła głową i chciała wyminąć dziewczynę. Marysia nie chciała jednak ustąpić, obawiając się o zdrowie kobiety.

– Proszę wybaczyć, będę bardzo bezpośrednia. Proszę nie odczytywać tego jako jałmużny. Sama chciałabym, aby ktoś się ze mną podzielił czymś, co mogłoby mi pomóc czy uchronić od choroby. To dar ze szczerego serca.

– Na dar darem trzeba odpowiedzieć. Ot, dla równowagi. – odpowiedziała cichym głosem staruszka. Bystro patrzyła dziewczynie w oczy. A spojrzenie miała silne i jasne.

– Zgadłaś jedną z moich potrzeb, może i ja zgadnę jedną z Twoich? – delikatnie drżącą dłonią sięgnęła do przewiązanych na klatce piersiowej pasków materiału. Gdy je rozplątała, z pleców zdjęła prowizoryczny worek. Z worka wyjęła drewniane pudełeczko, a z pudełeczka dwa ziarenka. – To większe ziarenko podaruj osobie, która ostatnio bardzo Ci pomogła, a to mniejsze zakop na wzgórzu, na którym znajduje się kamień o stożkowym kształcie z ośmioma krawędziami. Zakop je w najbardziej słonecznym miejscu. Owoc wyda, gdy wokół widzieć będziesz same cienie.

Dziewczyna z ogromnym zdumieniem słuchała staruszki. Poczuła dreszcz, gdy ta opisywała wzgórze, na które często wspinała się z matką jeszcze jako mała dziewczynka. Wzgórze, z którego wyły do księżyca lub leżały w promieniach słońca, a matka opowiadała jej bajki.

– Na dar darem trzeba odpowiedzieć. – Powtórzyła bezwiednie za starszą kobietą. – Podarowałaś mi dwa ziarenka.

Staruszka z powagą popatrzyła na dziewczynę, skłoniła głowę z zadowoleniem.

– Odgadnij moją inną potrzebę.

Marysia zapatrzyła się w kobietę i sama już nie wiedziała kogo widzi przed sobą. Czy ta staruszka, teraz silna i wyprostowana to była ta sama osoba, którą chwil kilka temu zatrzymała zmarzniętą i chwiejącą się pod ciężarem worka? Poczuła dreszcz, lecz stłumiła odruch by oddać trzymane w dłoni ziarenka. Darów serca się nie zwraca, ani się nie żąda własnych z powrotem.

– Opowieść? – zaczęła niepewnie dziewczyna. To wspomnienie matki opowiadającej jej bajki wpłynęło na to, co teraz prawie bezwiednie odpowiedziała kobiecie. – Gdy nasionko wykiełkuje, a ja zbiorę jego owoce, wrócę i opowiem Ci matko co wyrosło i jak mi to pomogło.

– Oferujesz mi więc towarzystwo, nadzieję na odwiedziny. To bardzo dużo dla samotnej kobiety. Dziękuję.

Marysia nie zdążyła zapytać, gdzie staruszka mieszka, zanim ta szybkim krokiem zniknęła za najbliższym zakrętem. Podbiegła za nią i mimo, że za rogiem ścieżka ciągnęła się prosta i długa, nikogo na niej nie znalazła. Ponownie przeszedł ją dreszcz. Jedynie te dwa ziarenka, które teraz obracała w palcach były dowodem, że spotkanie to rzeczywiście się odbyło.

Gdy dotarła do domu słońce nisko wisiało na niebie. Córeczka sąsiadów bardzo chciała wrócić na noc do domu. Szczęśliwa z otrzymanego prezentu, jak najszybciej chciała zasadzić swoje ziarenko w zielonej doniczce, która stała u niej pusta na parapecie. Marysia odwiozła ją i wróciła konno do ojca. Opowiedziała mu o niezwykłym spotkaniu. Ojciec długo obracał w dłoniach małe ziarenko. Następnie włożył je w maleńki lniany woreczek, który Marysia wcześniej przepięknie ozdobiła. Zieloną nicią wiły się na nim liście paproci, delikatne i magiczne.

Następnego dnia padało, co nie pozwoliło Marysi pójść na wzgórze zasadzić ziarenko. Na szczęście kolejnego ranka słońce grzało dość mocno. Przygotowała ojcu zimne przekąski i przysunęła w pobliże łóżka wszystko, co mógł potrzebować w najbliższym czasie. Następnie ruszyła ścieżką do lasu. Wzgórze znajdowało się w jego granicach, po drugiej stronie strumienia, który przecinał go w samym środku.

Marysia regularnie przechodziła przez srebrną wstęgę, była bowiem częstym gościem w ciemnym lesie. Tutaj zbierała chrust i jagody. Korę, owoce i zioła. Z ogromnego szacunku do zwierząt nigdy tam nie polowała, ani ona, ani ojciec. To matka wpoiła im tą zasadę. Nie jedli mięsa innych stworzeń. Gdy dotarła do strumienia usiadła, by zdjąć botki. Woda płynęła zbyt szeroko aby udało się jej po prostu ją przeskoczyć, a kamienie umożliwiające przejście znajdowały się dużo dalej na północ. Za daleko na dzisiejszą krótką wyprawę. Zależało jej, aby jak najszybciej móc wrócić do ojca.

Gdy tylko dotknęła stopami zimnej wody zobaczyła jak wokół jej nóg zaczynają wirować kręgi, które przesunęły się następnie na miejsce tuż przed nią. Woda zaczęła się unosić w coraz wyższych, rozbryzgujących się falach. A z tych fal wynurzyła się syrena. Marysia szeroko otworzyła oczy. Syrena? W płytkim strumieniu?

Stworzenie zaśmiało się ukazując rząd spiczastych, ostro zakończonych ząbków. Oczy miała duże, o trochę przerażającym żółtym zabarwieniu. Długi ogon zlewał się z falami unoszącymi się pionowo w górę. Całe ciało poza twarzą pokryte było seledynową łuską. Marysia bała się tego stworzenia, dlatego szybko wycofała się z wody na brzeg. Czując ziemię pod stopami odzyskała odrobinę pewności siebie.

– Widzisz mnie – powiedziała syrena z zadowoleniem w głosie – tyle razy przechodziłaś obok, a dziś wreszcie się spotykamy. Wiem, co masz w kieszeni, w lnianym woreczku. Jedno ziarenko, które kiedyś zostało wykradzione z naszego skarbca, z głębi oceanu. Długą drogę pokonało. Tyle sióstr strzeże jezior, rzek i strumyków, mórz i oceanów. A to mi się poszczęściło – śmiech przeszedł w syk pełen zadowolenia. Marysia odruchowo położyła dłoń na głębokiej kieszeni fartucha, który zwykle używała, gdy zbierała zioła. Poczuła płynące stamtąd zimno, co mocno ją zdziwiło.

– Kłamiesz – powiedziała z nagłą pewnością.

Syrena zasyczała z  mniejszym już zadowoleniem – No dobrze, spotykamy się po raz pierwszy. Ale to niczego nie zmienia. Na co śmiertelniczce ziarno, którego mocy nie rozumie, obudzić nie potrafi, spożytkować nie wie jak? Oddaj mi to ziarenko.

– To był dar serca, darem serca opłacony. Ziarenko należy do mnie. – Marysia z niechęcią pomyślała o przeprawie przez strumień. Zawróciła chcąc spróbować innego dnia.

– Będę tu codziennie na Ciebie czekać. – syrena wypuściła z ust kolejny syk. – Równowagę chcesz zachować, dobrze. Powiedz czego pragniesz, spełnię każde Twoje życzenie.

Marysia ponownie poczuła jak zimno rozlewa się z woreczka i ogarnia jej ciało. Wiedziała, że zimno to ją ostrzega. Nie potrzebowała jednak dodatkowych wskazówek. Dar serca darem serca można jedynie opłacić. Pragnienie jedno jednym pragnieniem ukoić. Syrena próbowała kolejnego sposobu, aby zwieść ją w pułapkę. Marysia nie wiedziała jak sobie poradzić z magicznym stworzeniem. A gdyby tak po prostu obok niej przejść? Roześmiała się w duchu. To nie mogło być przecież aż tak proste! I nie było. Gdy tylko Marysia zanurzyła obydwie nogi w strumieniu, nie wiedząc jak i kiedy od razu znalazła się z powrotem na brzegu. Początkowo nie była pewna, czy w ogóle zdążyła wejść do wody, dlatego dopiero po którymś razie zrozumiała, że coś ją z wody wypycha z powrotem na ląd.

– Proszę pozwól mi przejść. Ten las, ta ziemia, czy ten strumień nie należy do nikogo. Wszyscy możemy z niego korzystać.

Syrena pokręciła powoli głową patrząc na dziewczynę – Ten las, ta ziemia i ten strumień należą do wszystkich tych, którzy o nie dbają. A teraz to ja dbam o ten strumień.

To zastanowiło Marysię. Słowo teraz i nerwowy ruch dłoni syreny. Oraz to, że ziarenko zdawało się rozgrzewać i wysyłało cieplejszą energię. Wyjęła je z woreczka. Zobaczyła jak oczy syreny rozszerzają się z zachłannością, z głodem prawie. Trzymając ciepłe ziarenko w dłoni odnalazła w sobie słowa:

– Przyzywam Cię duchu wody, opiekunie tego strumienia. Przyzywam i z pokorą proszę o możliwość przejścia przez Twój nurt. Bystry strumieniu, pięknie szumiący. Jednym jesteśmy i jednym głosem poniesiemy pieśń miłości do Ziemi.

Marysia prawie nie zwróciła uwagi na syrenę i jej protest, gdy ta znikała pochłonięta przez wir wodny. Oto strumień popłynął z nową siłą, a srebrne krople rozbryzgujące się o kamienie ułożyły się w formę maleńkiej skrzydlatej istoty, która obfrunęła Marysię i zanurkowała z powrotem do wody. Marysia śpiewając bezpiecznie przeszła przez strumień na drugą stronę. Bez problemu odnalazła wzgórze. A gdy się na nie wspięła, słońce wisiało już wysoko na nieboskłonie. Najsilniej oświetlało trawę na południe od kamienia. To tam Marysia rozgarnęła świeżą i mokrą od wczorajszego deszczu ziemię i zakopała w niej ziarenko. Po czym przyłożyła dłoń do ziemi i wypuściła intencję miłości. Otrzepała kolana i szybkim krokiem wróciła do domu.

Kilka tygodni później skończyły jej się zioła, które szykowała ojcu na noc, aby lżej mu było oddychać. Zioła te, wedle zaleceń mądrej szeptuchy miały dużo więcej mocy, jeśli zrywane były nocą, najlepiej w czasie nowiu. Marysia wielokrotnie udawała się do lasu, aby je pozbierać, niestety nie rosły w wielkich skupiskach, więc wycieczki takie musiała powtarzać wielokrotnie. Każdorazowo odrobinę obawiała się wchodzić do lasu w bezksiężycową noc, jednak miłość do ojca pomagała jej przezwyciężyć lęk. Po smacznym obiedzie, kiedy ojciec zapadł w drzemkę, przygotowała swoją gniadą klacz i ruszyła do sąsiadów prosić o opiekę nad ojcem. Przygotowała w podarunku świeże bochny chleba. Pomyślała z uśmiechem, że tak duża rodzina zjada ich pewnie wiele. Dla niej i ojca jeden starczał na tydzień.

Ponownie przywitał ją gwar wesołych głosów. Mężczyźni co prawda rozeszli się do prac w obejściu, ale kobiety przędły i szyły w chacie, w głównej izdebce. Zbliżała się zima i powietrze było coraz chłodniejsze. W kominie wesoło buzował ogień. Mała dziewczynka, która ostatnio pomogła jej przy ojcu, z dumą przyniosła swoją zieloną doniczkę. Kwitł w niej przepiękny kwiat o śnieżnobiałych, długich płatkach. Gdy Marysia nachyliła ku niemu twarz poczuła delikatny, przyjemny zapach. Nigdy nie widziała takiego kwiatka, a od kobiet usłyszała ,że wyrósł już na drugi dzień po posadzeniu i od tamtej chwili nie stracił ani jednego płatka. Wszystkie kobiety wpatrzyły się z Marysię z ogromną ciekawością, dało się nawet wyczuć delikatną niepewność. Marysia uśmiechnęła się do nich ciepło.

– Cieszę się, że umiałam spełnić prośbę o kwitnącym kwiecie. Mam nadzieję, że wszystkim Wam przynosi radość. Mam ogromną prośbę. Muszę nocą udać się do lasu po zioła dla ojca. W najbliższy nów. Czy mogłabym Was prosić o pomoc i opiekę nad nim, gdy mnie nie będzie.

Zaszemrało wokół. Kobiety przyzwyczajone były do nocnych wypraw Marysi, a jednak dziś odbierały wszystko inaczej. Każda chciała pomóc dziewczynie, każda chciała żyć z nią w dobrych relacjach. Marysia czuła, że coś się zmieniło, ale nie rozumiała co, ani co powinna powiedzieć. Zacisnęła nerwowo dłonie.

– Pozwólcie mi iść. – powiedziała kobieta niewiele starsza od Marysi, z delikatnie zaokrąglonym brzuchem. Nosiła pod sercem dziecko, co wyraźniej rzuciło się w oczy, gdy położyła dłonie na delikatnym wybrzuszeniu. – To moje pierwsze dziecko – podjęła proszącym tonem kobieta – chętnie zaopiekuję się Twoim ojcem, Marysiu. Czy… czy i Ty mogłabyś mi pomóc? Boję się porodu, chciałabym urodzić zdrowe dzieciątko.

Marysia uśmiechnęła się do niej i gdy jej pytający wzrok spotkał się z energiczną zgodą kobiety, przyłożyła delikatnie dłoń do brzucha sąsiadki.

– Wydaje mi się, że to dziewczynka. – Sama nie wiedziała skąd przyszła do niej ta informacja. Zmarszczyła ze zdziwieniem brwi, jednak zaraz rozpogodziła twarz, gdy zauważyła jak wszyscy w chacie uważnie śledzą jej emocje.

– Dziękuję Ci za serce i pomoc. Nie wiem jak mogłabym pomóc Ci w szczęśliwym porodzie, ale zrobię co w mojej mocy. – Zobaczyła jak ulga odmalowuje się na twarzy sąsiadki – czy ktoś mógłby Cię do nas przywieźć za dwa dni? Wówczas będzie nów. Zjemy wspólnie kolację. Przygotuję ojca do snu, a Tobie wygodne i czyste posłanie. Tylko…. Gdyby mu się pogorszyło, będę potrzebować, aby ktoś szybko udał się po szeptuchę.

– Nie martw się, możesz mi zaufać. Wezmę powóz i bez problemu będę mogła pojechać po pomoc.

Marysia wyszła żegnana chórem głosów życzących jej wszystkiego dobrego. Czuła, że wciąż jest mile widziana w chacie sąsiadów. A jednak coś wyraźnie się zmieniło. Wcześniej niezręcznie jej było prosić o pomoc, mimo że jej prośby nigdy nie odmówiono. Tym jednak razem czuła, że tej prośby wręcz wyczekiwano i w jakiś sposób stała się ważnym gościem w domu sąsiadów.

Dwa dni później ciężarna sąsiadka pojawiła się u jej progu. Przywiozła ze sobą skrzynkę jabłek i zapowiedziała, że zrobi ciasto na wieczór. Widać bardzo chciała pomóc Marysi. Ta podziękowała i zaczęła szykować się do wyprawy do lasu. Spakowała w przepastne kieszenie fartucha krzesiwo, ostry nożyk i lniane woreczki. Kanapkę oraz jabłko na drogę. Chwyciła też małą drewnianą laleczkę wystruganą przez ojca wiele lat temu. Mieściła się jej w dłoni. Miała ją przy sobie za każdym razem, gdy udawała się nocą do lasu. Czuła się wówczas mniej samotna. Pod wpływem impulsu podniosła głowę i poprosiła ojca:

– Tato wystrugaj dla córeczki Hanny laleczkę – w ostatniej chwili przypomniała sobie imię ciężarnej sąsiadki – malutką, drewnianą, ochronną laleczkę. – Hanna z napięciem słuchała tych słów, prawie jak zaklęcia.

– Gdybyś musiała zostać dłużej, nie martw się. Będę tutaj tak długo, jak tego potrzebujesz. – cicho powiedziała Hanna. Intensywnie wpatrywała się w Marysię, a potem w jej ojca. Marysia pożegnała następnie obydwoje i wyszła przed dom. Odetchnęła mocno. Skąd mi to przyszło do głowy? Następnie dotknęła przez materiał fartucha własnej laleczki. I już wiedziała. Każda z nas potrzebuje czegoś, co pozwoli nam się czuć bezpiecznie.

Pomimo tego, że drogę znała już na pamięć, szła przez las wolno i z wahaniem. Każdy szelest, odgłos czy trzask sprawiał, że zamierała. Bała się. A strach ten płynął z jej wnętrza. Jednak szła naprzód. Ciągle naprzód. Doszła do kniei, w której rosły trzy wierzby. Trzy widzące. Marysia zatrzymała się niepewnie o krok przed pierwszą. Z wahaniem wyciągnęła dłoń i położyła ją na korze drzewa. Odsapnęła głęboko. Nic się nie działo. Skąd jej ta myśl przyszła, widzące? Nie zdążyła zabrać ręki, gdy przyszedł pierwszy obraz. I kolejny. To moje wspomnienia! Zaskoczona oderwała rękę. Powoli ruszyła do drugiej wierzby. Przytknęła dłoń do jej szorstkiego pnia. Prawie natychmiast napłynęły obrazy. Najpierw zobaczyła siebie z dłońmi i czołem opartą o drzewo. Potem Hannę z ojcem, który już zdążył zasnąć, a młoda kobieta robiła na drutach małe skarpetki cicho nucąc pod nosem. Marysia oderwała dłonie od wierzby i ruszyła zaciekawiona do trzeciej. Wtem poczuła opór powietrza.

– O nie, nie, nie. Nie tak szybko. Dopiero zaczęłaś naukę. Dopiero zaczęłaś odkrywać wiedzę. Widzieć. Nie wszystko na raz, dziecko. – Marysia nie od razu zauważyła skąd dobiega głos.  Czuła opór powietrza, więc zatrzymała się w miejscu. Nagle tuż przed jej twarzą pojawiło się nieduże stworzenie.  Niebieska skóra, kilka par długich, cienkich skrzydełek, małe rogi, brak ogona. Marysia zapatrzyła się w stworzenie.

– Zaczęłam naukę? – powtórzyła bezwiednie.

– Tak. Niedawno spotkałaś naszą ostatnią uczennicę. Przekazała Ci skarb widzących. – Marysia natychmiast pomyślała o ziarenku, które zakopała na wzgórzu. – Obudziłaś w sobie Źródło. Płynie teraz przez ciebie wiedza kobiet Twojego rodu, wiedza instynktowna oraz wiedza Twojej duszy. Potężne to narzędzia, ale trzeba czasu, abyś potrafiła dobrze odczytywać wskazówki.

Marysia pokiwała głową. Czuła się oszołomiona, a małe latające stworzenie napawało ją lękiem. Ostre ząbki ukazywane w uśmiechu, spiczaste uszy, wszystko sprawiało wrażenie, jakby całą scenę sobie wyśniła. A jednak wiedziała, że nie śni. Po raz kolejny spotkała w lesie magiczne stworzenie.

– Rozumiem, że masz wiele pytań. Może…. Może pójdziesz sprawdzić, co wyrosło z ziarenka? – kusiło stworzenie – na pewno możesz, ono akurat należy do Ciebie.

Marysia poczuła ogromne zdziwienie. Przed chwilą usłyszała, że powinna dać sobie czas i że wiedza przychodzi w odpowiednim momencie. Pokręciła głową. Nie pójdzie do ziarenka, nie dzieje się nic, co mogłoby usprawiedliwić taką wizytę. „Gdy wokół widzieć będziesz tylko cienie” – powiedziała przecież staruszka.

– Szukam ziół dla ojca. – powiedziała stworzeniu –ziół ułatwiających oddychanie, może je kojarzysz? Na pewno widzisz w nocy lepiej niż ja. Szukam miodunki. Ucieszyłabym się też jeśli znalazłabym babkę lancetowatą.

Latająca istota roześmiała się.

– Nie, ja z takimi ziołami nie pracuję. Ale dam Ci coś innego. Podoba mi się, że usłyszałaś moją radę. Podoba, że szanujesz stare tradycje. – Marysia poczuła ciężar w jednej z kieszeni fartucha. Sięgnęła tam dłonią i wyciągnęła gruby, powyginany korzeń w kształcie dziwnie skręconego człowieka. – To mandragora! – wykrzyknęła z lekkim przestrachem.

– Nie masz się czego bać, dziecko. Z jednego korzenia zrób maść, stara Maria pokaże Ci jak. A drugi korzeń spalisz, aby uratować matkę i dziecko podczas ciężkiego porodu. A teraz idź, znajdź swoje zioła.

Gdy Marysia wróciła do domu ojciec i Hanna spali głębokim snem. Wyciągnęła zebrane zioła na stół, szybko umyła się w misce i położyła się do własnego łóżka. Zasnęła natychmiast, gdy przyłożyła głowę do poduszki. Rano obudziła ją krzątająca się po kuchni sąsiadka. Marysia wstała i pomogła jej przygotować śniadanie. Przygotowała też herbatkę ziołową dla ojca i zapytała Hanny czy jej oferta pomocy jest wciąż aktualna. Potrzebowała wybrać się do miasteczka na kilka godzin. Wróci przed zmierzchem, tak, aby Hanna mogła kolejną noc spędzić już pod własnym dachem. Kobieta zgodziła się bez wahania.

Marysia nie wiedziała jak ma znaleźć starszą kobietę, od której dostała dwa magiczne ziarenka. Pojechała do miasteczka i poszła na targ. Kręciła się tam przez dłuższą chwilę. Czuła jednak, że to nie ma żadnego sensu. Słońce pięknie świeciło. Zdecydowała się po prostu pójść na spacer. Wystawiła twarz ku promieniom słonecznym i wolnym krokiem wyszła z miasteczka. Coś ją pchało w kierunku mokradeł. Pomyślała, że to przecież idealne miejsce dla uczennicy magicznych stworzeń. Grunt robił się coraz bardziej podmokły, aż znalazła malutkie czółenko przymocowane do drzewa rosnącego blisko ujścia rzeki. Oto mokradła przekształcały się w rzeczną dolinę, gdzie liczne strumyki tworzyły cały mokry labirynt. Odcumowała łódkę, wsiadła i chwyciła za wiosło. Delikatnie odpychała się, pozwalając wodzie nieść się w dowolnym kierunku. Zaufała. I oto po kilku zakrętach ujrzała przed oczami małą polankę. Postanowiła wyciągnąć łódkę na brzeg, przywiązała sznur do drzewa i ruszyła przed siebie. Po kilkudziesięciu krokach odnalazła płot, a za nim ogromny ogródek pełen ziół oraz małą chatkę. Przed chatą siedział kot. Marysia uśmiechnęła się. Czarny kot i miotła, ot tego jej było trzeba – roześmiana zawołała głośno Dzień dobry! Nie chciała nachodzić staruszki niespodziewanie i jej przestraszyć. Była pewna, że na wyprawie zeszło jej dużo dłużej niż zakładała. Martwiła ją obietnica złożona sąsiadce, że ta spędzi najbliższą noc we własnym łóżku.

– Dzień dobry! Przyszłam porozmawiać, a właściwie to…

– Masz wiele pytań, prawda? – Marysia okręciła się dookoła i oto stała przed lekko zgarbioną staruszką. Ta uśmiechała się z lekkim przekąsem, ale gościnnie zapraszała ją do swojej chatki.

– Dziękuję. – Marysia z ciekawością weszła w progi całkiem sporej chatki. W środku od razu poczuła się jak w domu. Wszędzie wisiały suszące się zioła lub stały słoje, karafki i inne naczynia z gotowymi miksturami, maściami czy syropami. Widziała suszące się bardziej lub mniej jej znane grzyby. Obok kominka stał, wyglądający na bardzo wygodny, stary fotel. Kuchnia była niezwykła. Z ogromnym oknem na zielny ogród. Marysia nigdy nie widziała tak dużych okien. Prawie cała ściana składała się z przezroczystego szkła. Przez okno wpadały do środka miękkie promienie późnego słońca.

– Już tak późno… – wyrwało się Marysi.

– Nic się nie martw, kochanie. Jak tylko przyjechałaś do ryneczku posłałam mojego syna do chaty Twojego ojca. Sąsiadka będzie mogła wrócić do domu, a Ty zostaniesz ze mną jakiś czas.

Marysia nic nie odpowiedziała. Właściwie nie dziwiło jej nic, co wychodziło z ust staruszki. Nauczyła się już obserwować i chłonąć wiedzę. Pytania zostawiała na ważniejsze sprawy. Starsza kobieta wpatrywała się w dziewczynę i z zadowoleniem pokiwała głową.

Wspólnie przygotowały wieczerzę, a wieczorem Marysia opowiedziała staruszce o ostatnich wypadkach i wszystkich niezwykłych stworzeniach spotkanych w lesie. Starsza kobieta nie przerywała, słuchała uważnie, czasem z przymkniętymi powiekami. Gdy noc już całkowicie zawładnęła światem, Maria wstała z fotela. Marysia pomyślała, że pewnie teraz udadzą się do łóżek. Jednak zamiast do sypialnianej komory starsza kobieta wyszła przed dom.

Ruszyły zgodnie w stronę mokradeł. Po kilkudziesięciu krokach, podczas których Marysia zestresowana nie potrafiła myśleć o niczym innym, niż o grzęzawiskach, dziurach i skaleczeniach, Maria wreszcie się zatrzymała.

– W lesie mieszkają różne stworzenia. Mieszkają potwory i mieszkają istoty dobre i magiczne. Mieszkają takie, które zmieniają się w zależności od humoru i nastroju. Ot, taka sama społeczność jak ludzka. Dobrze, że Cię znalazłam. Widzisz, mamy rok na naukę. Zawsze, zawsze miałyśmy rok na naukę. Potem każda widząca może odejść. Czekałam dłużej niż inne, lecz widzę że już dużo się w Tobie przebudziło. Rok, tak, wystarczy nam rok.

– Dziś poznasz siłę intencji. Potęgę bycia otwartą. Ciężko bowiem intencją powoływać życzenia do życia, gdy ma się w głowie tylko jeden sposób na ich spełnienie. Zobaczmy… Marysiu, rozświetl ten las.

Dziewczyna zaskoczona wpatrzyła się w ciemność wokół. Rozświetlić las… Nie płomieniami, nie, nie chciałaby wzniecić niszczącego pożaru. Więc jak? Oddychając oczyściła umysł z hamujących myśli. Rozświetlić las…. Co świeci nocą w lesie? Skupiła się na intencji, na prośbie, na wdzięczności i z miłością przyzwała do siebie malutkie istotki mogące jej pomóc. I oto stało się. Jeden po drugim, budziły się świetliki. Setki, tysiące maleńkich stworzeń opływające dwie kobiety dookoła, rozświetlające delikatnie ciemny, śpiący teraz las. Marysia roześmiała się przeszczęśliwa i tańczyła w mrugającym, żółtym świetle miliona świetlików. Nagle zrobiło się delikatnie jaśniej. To Maria rozgoniła chmury i przywołała światło księżyca w pełni.

– Dobrze, lecz pamiętaj, intencja może przejawiać się na wiele różnych sposobów. Czasami przejawia się tak, że trudno nam nawet zrozumieć, że się spełnia. Miłość i wdzięczność to potężne narzędzia, pamiętajmy jednak również o pokorze oraz o otwartości. Odrzuciłaś pierwszy pomysł, skupiłaś się na drugim. Jednak wciąż zabrakło mi pełnej otwartości. No nic, wracajmy do domu. – pomimo wciąż gderającej towarzyszki, Marysia czuła się dumna i szczęśliwa. Ach, co to będzie za rok!

Spędziły wspólnie cały miesiąc. Były to dni niezwykłe i bogate. Marysia nauczyła się wiele od Natury. Poznała rośliny o właściwościach leczniczych i rośliny trujące. Poznała sekrety upraw oraz wpływ faz księżyca na wszystko, co żyje. Poznała potężne rytuały i zaklęcia. Poznała i zrozumiała jak wspierać naturalne cykle kobiety. Tyle tajemnic i tyle wiedzy kryło się w kobiecym ciele. Przeszła rytuał inicjujący, nauczyła się ceremonii pożegnania i powitania, i wszystkich magicznych momentów w życiu ludzi. W tym czasie chatę na mokradłach odwiedziło wiele osób szukających porady, pomocy, leku lub zaklęcia. Marysia asystowała widzącej i chłonęła każde jej słowo. Po miesiącu zapragnęła odwiedzić ojca oraz uporządkować swoje sprawy.

Gdy przekroczyła progi rodzinnej chatki szybko przebiegła krótki dystans do łóżka w izbie ojca. Przytuliła go mocno i z uwagą wysłuchała opowieści o wszystkim, co działo się przez ostatnie tygodnie. Syn Marii przygotował w tym czasie całkiem smaczny obiad. Marysia widziała jak dobrze obydwaj mężczyźni czują się w swym towarzystwie. Widziała porozstawiane wszędzie narzędzia oraz różne naczynia mniej lub bardziej udanie wystrugane w ostatnim czasie.

– A widzisz córeczko, Ty jesteś na naukach, ale i ja mam swojego ucznia. Dobrze jest mieć z kim podzielić się własnym dorobkiem. Śniło mi się raz, że Ty już nie wrócisz do domu, kochanie. Że gdzie indziej Twoje miejsce. Dobrze będzie zostawić warsztat w dobrych rękach. – tato uśmiechał się ściskając ją za rękę. Marysia ucieszyła się widząc go takim pogodnym.

Marysia spędziła dwa dni z ojcem, uzupełniła apteczkę przygotowanymi zawczasu naparami oraz syropami. Przekazała również w ręce syna widzącej ususzone zioła na ewentualne nocne duszności. Po dwóch dniach wróciła na moczary. Ufała młodemu mężczyźnie, a wedle opowieści ojca, młodzieniec dobrze się już zadomowił w ich okolicy. Ponoć chodził w konkury do jednej z córek sąsiadów. Obydwaj planowali teraz rozbudowę chaty pod nową rodzinę. Marysia wiedziała, że tata jest pod dobrą opieką. Ze spokojnym sercem wracała do widzącej.

Kolejnego miesiąca pracowały wiele ze snami. Marysia uczyła się świadomego śnienia i czucia przesłania płynącego z nocnych obrazów. Potem wyszły do lasu. Dziewczyna poznawała nową wiedzę od drzew i strumieni. Woda żywa była jej potężną przewodniczką. Potem pracowały z dźwiękiem. Prowadził ją bęben serca budzący wewnętrzne źródło. Bębny i grzechotki rozbudzały wizje. Taniec poruszał Istotę Stworzenia. I tak mijał im czas. Tygodnie zmieniły się w miesiące.

Pewnego dnia do chaty zapukał mężczyzna. Marysia od razu rozpoznała w nim męża Hanny. Bez zbędnych słów chwyciła zawsze gotowy kosz z cięższymi miksturami i zarzuciła na siebie zielarski fartuch z kieszeniami. W jednej z nich czuła ciężar mandragory.

Gdy dotarli na miejsce świt różowił już niebo na wschodzie. Prawie cała rodzina zebrała się w przerażoną grupę w głównej izbie. Z jednej z komór dobiegał krzyk Hanny oraz coraz głośniejsze modły starej szeptuchy. Marysia wbiegła do pomieszczenia i aż krzyknęła, gdy zobaczyła ilość krwi barwiącej prześcieradło, bladą wymizerowaną twarz rodzącej oraz przerażone spojrzenie szeptuchy. Odetchnęła i zawróciła do głównej izby.

– Matko – zwróciła się do gospodyni – należy całą chatę przewietrzyć. Za mocno kadziliście, brak powietrza utrudnia poród. Proszę wszystkich poza Tobą oraz Twoimi dwoma najstarszymi córkami o wyjście. Wasz strach psuje energię. – Marysia zdawała sobie sprawę, że Ci prości ludzie nie zrozumieją ostatniego zdania, lecz ich brak zrozumienia jej teraz nie interesował.

Wróciła szybko do komory rodzącej machnąwszy na jej siostry, aby te weszły wraz z nią. Jedna pomogła jej podźwignąć rodzącą – delikatnie zdjęły z niej przekrwioną i przepoconą koszulę, druga dziewczyna zmieniła siano i pościel na łóżku. Szeptucha wycofała się w kąt, przerażona.

– Matko – zwróciła się do niej Marysia – zrobiłaś wszystko co w Twojej mocy. Ja jednak znam jeszcze inne sposoby, pobieram nauki u Marii z mokradeł. – oczy szeptuchy rozszerzyły się ze zdziwienia, a na twarzy pojawił się nowy wyraz szacunku.

Siostry ułożyły delikatnie Hannę na świeżym posłaniu. W pomieszczeniu zrobiło się również lżej, gdy dym z kadzideł uchodził przez szeroko pootwierane okna i drzwi w całej chacie.

– Nie wiedziałyśmy gdzie Cię znaleźć, Marysiu – gospodyni cicho weszła do pomieszczenia, ledwie powstrzymując płacz – mąż przywiózł Jadwigę, na szczęście zięć zawziął się, że Cię znajdzie.

– Jadwigo podczas normalnego porodu, Twe metody by wystarczyły – Marysi zależało na pomocy szeptuchy, chciała więc podnieść ją na duchu. Bezwiednie przejęła mentorski ton starej Marii.

– Zagrzej proszę w kociołku wodę z dodatkiem tych ziół – podała jej lniany woreczek, mocno wypchany pachnącymi roślinami. – Pamiętaj jednak, aby ich nie przegotować. Woda ma być świeża, nie można użyć takiej wcześniej zagotowanej. Potrzebujemy Żywej Wody. – Szeptucha natychmiast zniknęła w kuchni. Marysia zapytała o laleczkę, którą dla córeczki Hanny wystrugał jej ojciec. Gospodyni przyniosła ją z szuflady komody. Marysia wyjęła z fartucha mandragorę i bawełnianym sznurem przywiązała do laleczki. Położyła je następnie na poduszce, przy głowie rodzącej.

– Potrzebuję ją rozbudzić, lecz najpierw muszę zatamować krwawienie. – na głos wyjaśniała co robi, a szeptucha chłonęła każde jej słowo. Gospodyni i jej córki zostały w pomieszczeniu i z lękiem oraz głębokim szacunkiem obserwowały to, co się dzieje.

– Matko przywołaj proszę męża Hanny, będzie potrzebować jego siły. – Mężczyzna zjawił się natychmiast. Blady i zdeterminowany, z miłością wpatrywał się w umęczoną twarz ukochanej.

Marysia wręczyła szeptusze maść z mandragory. Poprosiła ją o wtarcie maści w skórę brzucha oraz ud. Wyjaśniła, że im dłużej wcierana, tym zimniej będzie odczuwana i że zwężone naczynia krwionośne zatrzymają krwawienie. Jedną z sióstr poprosiła o to, aby usiadła za Hanną i podtrzymała ją w pól-siedzącej pozycji. Mogła wówczas powolutku wlewać w usta umęczonej kobiety pachnący wywar. Już przy drugiej łyżce Hanna otworzyła oczy. Poszukała wzrokiem męża i cichutko zapłakała. Marysia widziała, że skurcze są coraz liczniejsze i coraz silniejsze. Poprosiła gospodynię o przyniesienie z wozu bębna. Pokazała młodszej siostrze jak używać instrumentu, narzuciła tempo i rytm uderzeń i przekazała bęben dziewczynie. Mężowi rodzącej przykazała, aby wspólnie z żoną oddychali w rytm wystukiwany na bębnie. Wydawało się, że wszystko idzie dobrze, lecz naraz Hanna zaczęła krzyczeć z ogromnego bólu. Marysia przyłożyła jedną dłoń do jej serca, drugą do łona i zaintonowała prastarą pieśń, modlitwę chroniącą Życie. Śpiewając, przy akompaniamencie bębna oraz głośnych krzyków Hanny, Marysia rozcięła sznurek wiążący mandragorę z laleczką i wrzuciła korzeń w ogień kominka w pomieszczeniu obok. Krzyk mandragory zakończył cierpienia Hanny. Ponownie podjęła rytm oddechu narzucony przez bęben. Kilkanaście minut później na świat przyszła śliczna i zdrowa dziewczynka. Powitała wszystkich głośnym krzykiem, który uradował zebranych w pomieszczeniu. Marysia ułożyła dziecko na piersi Hanny i wyprosiła wszystkich poza jej mężem.

Już na zewnątrz szeptucha nie mogła powstrzymać cisnącego się na jej usta pytania.

– Dlaczego nie odcięłaś pępowiny? Połączenie z pępowiną oznacza, że dziecko jeszcze niekompletnie znajduje się na tym świecie, że może uciec…

– Bzdura – przerwała jej zagniewana Marysia. Rozejrzała się wokół i spostrzegła, jak kobiety kiwają głowami zgadzając się ze słowami szeptuchy – Pępowina to najcenniejsze, z czym się rodzimy. To w niej ukryta jest magia zdrowia. Odciąć ją można dopiero, gdy wszystko, co życiodajne już zostanie przepompowane do maleństwa. Pozbawienie jej tego wcześniej jest zwyczajnie okrutne.

Nikt nie odważył się zaprzeczyć. choć informacja była sprzeczna z tym, w co dotąd wierzyli. Wszyscy jednak wiedzieli, ze jedynie obecność i umiejętności Marysi uratowały dziś Hannę i jej dziecko. Wszyscy głęboko też wierzyli, że Marysia chce jedynie tego, co dobre dla ich najbliższych. Szeptucha natomiast skłoniła głowę, wejrzała w siebie i poczuła, ze słowa Marysi nie budzą w niej sprzeciwu. Usłyszała w nich prawdę i z tą prawdą postanowiła pomagać wszystkim kolejnym dzieciom, przy których narodzinach będzie uczestniczyć. Marysia wyczuła, co się dzieje w sercu starszej kobiety. Przytuliła ją i cichutko podziękowała.

Została z rodziną przez kolejne dwa dni. Doglądała kobietę w połogu i zostawiła jej rodzinie instrukcje jak jej pomagać dojść do siebie.

Hanna i jej mąż poprosili Marysię o nadanie imienia dla swej ślicznej córeczki.

– Ewa – powiedziała Marysia bez chwili wahania – Ewa to symbol matki wszystkich ludzi. Samo imię oznacza „dająca życie”. Wasza Ewa to dla mnie symbol nowego początku. – Marysia delikatnie ucałowała dziewczynkę i ułożyła obok niej drewnianą laleczkę. – A ta mała laleczka to Dobrusia. Będzie chroniła Waszą córkę przez całe jej życie.

Marysia opuszczała chatkę starych sąsiadów żegnana ich błogosławieństwem. Sama z wdzięcznością pomyślała o magicznej istocie, która pomogła jej ofiarując bezcenne korzenie mandragory. Postanowiła udać się w najbliższą pełnię do lasu i podziękować stworzeniu. Zapyta wcześniej Marię co byłoby odpowiednim darem za tak potężne narzędzia.

Marysia z radością wróciła na mokradła. Czuła się tam jak w domu. Pokochała szczerze widzącą i z radością witała każdy dzień. Każda kobieta potrzebowała matek. Jednej biologicznej oraz innych, duchowych. To wówczas mogła osiągnąć swój pełen potencjał.

Dziesiątego miesiąca Maria stwierdziła, że młoda uczennica jest gotowa na wejście do świata magicznego. Coraz częściej opuszczały moczary i w różnych lasach odwiedzały magiczne stworzenia, które chętnie dzieliły się z młodą kobietą swoją wiedzą. Dwunastego miesiąca Marysia sama udała się do Trzech Widzących. Przywitało ją to samo stworzenie, lecz teraz nie powstrzymywało kroków dziewczyny. Obserwowało ją z przekrzywioną główką. Lecz Marysia jedynie oddała pokłon Wierzbom i złożyła dla każdej ofiarę z kwiatów, miodu oraz miseczki z krystalicznie czystą wodą. Pokłoniła się przed drzewami i poprosiła o wsparcie w trudnych momentach, o wizje i radę, gdy przyjdzie jej w przyszłości skorzystać z ich potężnych darów. Wierzby zaszumiały przyzwalająco. Wiatr popchnął ją w stronę trzeciej Widzącej. Ostrożnie przyłożyła czoło do jej grubego pnia i zapłakała. Ruszyła biegiem do pozostawionej na skraju lasu klaczy. Choć wiedziała, że nie zdąży. Nie ma słów, które pomogłyby jej się uporać z tą stratą. Wciąż pamiętała wczorajszy, spokojny wieczór. Stara Maria przytuliła ją delikatnie i zaczęła śpiewać. Trwały tak długie chwile. A mocny głos starszej kobiety niósł się z tarasu w przestrzeń mokradeł.

Płyń życie, płyń

Płyń życie, płyń

Tyle pięknych chwil, tyle światła we wspomnieniach

Płyń, płyń, płyń

Jedno odchodzi by drugie mogło żyć

Jedno odpocznie by drugie tworzyć mogło

Płyń życie, płyń

Płyń życie, płyń

Tyle pięknych chwil, tyle światła we wspomnieniach

Płyń, płyń, płyń

Miłość wszystko uleczy, magia wszystko odsłoni

Ucz się, życie ucz

Płyń, płyń, płyń

Życie płyń, płyń, płyń

To co zostaje pełne mocy jest

Niekończąca się droga przed nami

Płyń życie, płyń

Płyń, płyń, płyń

Gdy Marysia dotarła do chaty na mokradłach jej nauczycielki już nie było. Tylko ciało leżało, z zamkniętymi powiekami, z delikatnym uśmiechem na ustach, już sztywne. Marysia uklękła i wzniosła do nieba intencje. Intencje szczęścia i spokoju dla widzącej, która odeszła w objęcia Śmierci. Prosiła, aby stara nauczycielka gdziekolwiek jest spojrzała czasem na życie swej uczennicy z miłością, aby wsparła ją w drodze, którą przecież przez chwilę kroczyły wspólnie.

I wtedy to poczuła. Podmuch przyjemnego, ciepłego powietrza. Zapach goździków. Poczuła siłę całych pokoleń widzących. I poczuła, że jest już gotowa zająć swoje miejsce wśród nich.

– Oto jestem – powiedziała młoda kobieta w przestrzeń – Maria z mokradeł.

I wiedziała, że tak miało być. Że dalszą naukę podejmie już sama. Choć…. Czy rzeczywiście jest sama? Spojrzała za okno na tysiące świetlików tańczących w jej ogrodzie.

***

– Co to jest w tych lasach, co tak wielu ludzi przyciąga?

Ludzie początkowo idą tam tylko pozbierać jagody i zioła. Posłuchać nawoływania sowy. Idą na chwilę, idą po raz pierwszy. A potem już tylko wracają.

– W lasach są stworzenia. Magiczne stworzenia. W lasach są nauczyciele.

***********************************

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *