Sans-serif fonts
Serif fonts

Odrzucone

Była kiedyś rodzina, w której w każdym pokoleniu rodziła się jedna ułomna dziewczynka. Słaba, skrzywiona, zdeformowana, chora. Niechciana. Dziewczynka, która nie miała miejsca w swojej rodzinie. Dziewczynka, która często nie dożywała swych dorosłych lat lub znikała zapomniana. Oczy reszty rodziny omijały ją, nie chcąc patrzeć, nie chcąc widzieć, nie chcąc uznać. Tylko serce matki poruszała. Serce, które matka zamieniała siłą w kamień.

Jadwiga wiedziała, że ona lub jej siostra urodzą Ułomną. Bała się, że trafi na nią. Wciąż pamiętała ich trzecią siostrę, którą ojciec wyniósł z domu jak tylko nauczyła się chodzić. Żadna z nich, nawet ich matka, nie wiedziały co się z nią potem działo. Jadwiga bała się. Czuła ten strach w zdrętwiałych dłoniach. Czuła w silnie zwartych szczękach. Usztywnionych plecach. Napiętych barkach. Słabych kolanach. Jej całe ciało krzyczało z bólu. Jadwiga wiedziała, co to oznacza. Chciała jednak podarować sobie jeszcze kilka miesięcy naiwnej nadziei. Obie z siostrą były w ciąży. Obie miały termin na czerwiec. Miesiąc ciepły i kojący jak świeży, lepki miód.

Gdy odwiedziła ją matka i spotkały się spojrzeniami poczuły jak dreszcz przechodzi ich ciała. Obydwie wiedziały kto rośnie pod sercem Jadwigi. Jadwiga z łkaniem przywarła do matczynej piersi. Po chwili poczuła, jak silne, spracowane dłonie matki odsuwają ją delikatnie, acz stanowczo, aby móc spojrzeć jej w oczy:

– Wystarczy. Córko, wystarczy. Każde życie ma wartość. To co spotkało moją córeczkę, moją siostrę, moją ciotkę… – głos jej się urwał, wrzał w niej niepohamowany gniew. – Nie wiem, nie rozumiem jak mogłam na to przyzwolić. Kochałam Kamilę, matka kocha każde swoje dziecko, a jednak gdy on mi ją wyrwał z ramion zamieniłam się w kamień. Ten kamień trzymał mnie w okowach całe lata. Gdy wreszcie znalazłam w nim drzwi, gdy zdołałam wyrwać się ze skamieniałej martwoty… wszystko strawił ogień.

Jadwiga słuchała matki i czuła jak lęk odsuwa się od niej, by całkiem zniknąć. Ogień, ogień który pochłonął cały ich dom. Ten ogień ogrzewał ją teraz od środka.

W tym momencie z hukiem zatrzaskiwanych drzwi wszedł do chaty jej mąż. Pijany, nie zwracając uwagi na siedzącą obok teściową, sięgnął po nią ręką. Jadwiga odsunęła się ze wstrętem.

– Tyle pokoleń powielamy te schematy cierpienia… Tylko dlaczego? – słyszała głos matki. W głowie odbijało jej się jedno słowo Dlaczego?  Dlaczego?  Dlaczego?

Jadwiga odsunęła się od pijanego męża ze wstrętem.

– Ułomność jest w każdej z nas, bo nie widzimy swojej wartości. Śmierć mojej córki będzie ostatnim przyzwoleniem na niewolę. Koniec z niewolnictwem. Nie umiałam Was wychować lepiej, dlatego i Wy powielacie moje błędy. Błędy mojej matki, babki, prababki…Ten człowiek, za którego wyszłaś za mąż, będzie zgubą Twoją i Twojej córki. Pomogę Ci. Jeśli zdecydujesz się zmienić bieg powtarzających się schematów, pomogę Ci. Kupiłam chatę od leśniczego. Mamy miejsce, mamy gdzie żyć.

Jadwiga spojrzała bez emocji na pijanego, śpiącego mężczyznę, który prawie spadał z twardej kuchennej ławy. Wstała i wyszła. Nie chciała żadnej rzeczy, o którą mógłby się potem upomnieć.

Gdy urodziła się Freja, obydwie z matką z płaczem powitały ją na świecie. Freja nie płakała, z głośnym westchnięciem pojawiła się na świecie i natychmiast, bez problemu, odnalazła pierś matki. Ssała z zapałem nie zwracając uwagi na wszystkie te emocje, które witały ją na świecie srebrzystymi łzami kobiet swojego rodu.

Freja rosła zdrowa i pełna wewnętrznej radości. Była niska jak na swój wiek, garbata, z mocno wystającą łopatką i nogami tak chudymi, że niemożliwe wydawało się, że potrafią ją utrzymać. Freja była piękna. Kruczoczarne włosy i oczy pełne miłości, pełne usta, które lubiła przygryzać gdy się zamyślała. Świat poznawała wręcz łapczywie. Jakby wszystkie Odrzucone z jej rodu poprzez nią chciały się czegoś o tym świecie dowiedzieć. Jej najbardziej ulubionym miejscem w całym wszechświecie była dziko rosnąca czereśnia, której małe, nierówne owoce były niebiańsko wręcz słodkie. Freja śmiała się do drzewa, że sama jest jak taki owoc. Trzeba było się odważyć, poznać ją bliżej, aby docenić wszystko, co miała do zaoferowania.

Freja była urodzoną bajarką. Wioskowe dzieci często przybiegały w środek lasu, siadały wokół czereśni na której rezydowała Freja, i z zachwytem pochłaniały każdą opowieść, którą Freja zsyłała im w dzień wolny od pracy. Frei najlepszym przyjacielem był syn leśniczego, Szymon. Często wspólnie zapuszczali się w najmroczniejsze ostępy lasu, aż na same mokradła, gdzie mieli w sobie tylko znanym miejscu przycumowane małe czółenko. Znali każde zwierzę, które zamieszkiwało ich dziki dom i wspólnie poznawali ich zwyczaje. Freja rosła szczęśliwa.

Pewnego dnia babka poprosiła ją o rozmowę. Spojrzała w czerwone od płaczu oczy matki i zrozumiała, że to będzie ważna rozmowa. Usiadła cichutko na grubym kocu, który służył im za dywan – o dywanie dowiedziały się od odwiedzającego ich czasem marynarza, Stana. Był on rzadkim, lecz miłym gościem w ich chacie. Stan, a tak naprawdę Stanisław, zmienił swoje imię aby mogło być wymawiane w każdym języku, we wszystkich krajach, do których zawitał. To właśnie jemu zawdzięczała własne imię. Gdy wrócił z krainy wikingów opowiadał im wspaniałe historie o bogach i ich zwyczajach. Freja to bogini miłości, płodności i magii. Dziewczyna była zachwycona własnym imieniem. Wiedziała, że nie był jej ojcem, jednak cieszyło ją, że ma go w swoim życiu. Sprawiał, że zazwyczaj smutna mama jaśniała wewnętrznym światłem. To jednak delikatnie Freję smuciło. Wierzyła, że dużo ważniejsze jest odkrycie własnej mocy, niż odbijanie czyjegoś światła. Freja nie chciała być jak gwiazdy, ona wybierała być słońcem własnego Życia.

– Freja, potrzebuję Ci opowiedzieć o naszym rodzie. Myślę, że to ważne, ponieważ potrzebuję żebyś zrozumiała niektóre nasze wybory. Opowiem Ci o naszym rodzie, mimo że nie będzie to łatwe… Nie będzie łatwe ani o tym mówić, ani o tym słuchać. Jednak podczas kilku moich ostatnich wypraw do miasteczka spotkałam Twojego ojca, który czekał tam na mnie. On domaga się poznania Ciebie. Chcę żeby to była Twoja decyzja, i chcę żebyś wiedziała dlaczego od niego odeszłyśmy.

– Od wielu pokoleń, a wiem to od mojej babki, która rozmawiała ze swoją babką, która również pamiętała kobiety z pokoleń przed sobą, rodziły się u nas w rodzinie chore dziewczynki. Dziewczynki z deformacją ciała lub twarzy. Dziewczynki, które, jeśli choroba była zbyt duża, nie przeżywały poza swoje lata dzieciństwa. I wtedy mówiło się, że to błogosławieństwo… Ponieważ takie dziewczynki były wstydem swych ojców, mężczyzn często nadużywających alkoholu, mężczyzn agresywnych, przemocowych. Te dziewczynki znikały w pewnym momencie ze swoich domów. Matka mojej babki jako jedyna zaprotestowała. Siostra mojej babki była niemową i miała mocno zdeformowaną szczękę, ale była mimo to wesołą, szybką, sprawną dziewczynką. Mój pradziadek sprzedał ją. Prababka długo jej szukała, aż wreszcie gdy dowiedziała się gdzie jest – wykradła swoją córkę. Jednak ta, po tym co ją spotkało, już nigdy nie odzyskała kontaktu z rzeczywistością. Te dziewczynki znikały lub umierały, były wywożone, sprzedawane lub skazywane na pracę ponad ich siły. Ich matki umierały z bólu krótko potem, osieracając resztę dzieci lub zamieniały swoje ciała i serca w kamień, aby móc jakoś przetrwać. To samo spotkało mnie. Mój mąż odebrał mi moją córeczkę. Miała na imię Kamila. Twój ojciec to pijak, hulaka, który bił Twoją matkę. Odeszłyśmy i znalazłyśmy schronienie tutaj.

Freja słuchała cicho, z ogromnym gniewem i lękiem. Pierwszy raz pomyślała o sobie, o swoim ciele, jak o czymś, co jest gorsze. Tak, wiedziała że jest inna, lecz otoczona miłością bliskich, posiadająca akceptację i przyjaźń rówieśników, własną bujną wyobraźnię i odwagę, oraz obcując na co dzień z dzikimi cudami natury, nigdy nie utożsamiała innego z gorszym. Coś się w niej obudziło, coś wstrętnego, coś obcego. Wybiegła z domu. Nie miała siły długo biec, lecz tym razem udało jej się w krótkim czasie dotrzeć do swojej czereśni.

Drzewo to miało niezwykły kształt. Krótki, gruby pień na wysokości ud dorosłej kobiety rozczłonkowywał się w cztery grube pnie, co tworzyło swoistą, szeroką i wygodną nieckę. Freja, by ułatwić sobie wspinanie, zostawiła przy czereśni wyciosany dla niej przez Szymona pniaczek. Cztery pnie, idealnie wychodzące naprzeciw każdej z czterech stron świata, mocno się między sobą różniły. Północny był jak prawdziwy symbol wiatru, najcieńszy, najbardziej rozkołysany. Południowy jak na symbol żywiołu ognia przystało w lecie najmocniej czerwieniał, miał najwięcej gałązek, które porastały nieidealne w kształcie, acz idealnie słodkie czerwone owoce. Wschodni był wygięty w stronę strumyczka, w ciągłym kontakcie z żywiołem wody. A zachodni był najciemniejszy, trochę suchy, bardzo szeroki. Przypominał część żyznej gleby nad którą się pochylał.

Freja, zanim weszła na czereśnię, skierowała swe kroki do naturalnej jamy, która powstała w pniu i ziemi od wschodniej części, przysłonięta paprociami skrywała jej największe skarby. Szklane butelki o różnej grubości. Były najcenniejszym, co posiadała. Stan przywiózł je z jednych ze swych wypraw, podarował mu je wielki sułtan, który również miał córkę z garbem. Powiedział, że chciał wywołać uśmiech na ustach Frei – i udało mu się! Freja nawet napisała list do córki sułtana, czekała teraz, kiedy Stan przywiezie odpowiedź. Jednak od ponad roku ani razu nie udało mu się tam dopłynąć. Jak mawiał: wiatry i zlecenia pchały go gdzie indziej.

Freja nalała do butelek deszczówki, którą zbierała w ogromnej beczce – Stan ją dla niej tu przyniósł, choć bardzo się dziwił dlaczego. A do Frei przyszedł kiedyś sen. Tak jak wiele snów przed nim pokazał jej coś pięknego, jeszcze nie odkrytego, co warto spróbować. Sny te zawsze, ale to zawsze otulały ją nowym dźwiękiem. To dzięki snom wiedziała o co Stana prosić, gdyż zawsze, zawsze czekał na jej niezwykłe pomysły na prezent z podróży. Miała już więc bęben z Afryki, małe dzwonki i mosiężne misy z Chin, a teraz – szklane butelki, prezent o który nie prosiła, ale już wiedziała jak je muzycznie wykorzystać. Nalała w każdą butelkę wody na różnych wysokościach i umieściła ostrożnie na ziemi. Oparta o swoją czereśnię zaczęła dmuchać w butle. Uderzała pałeczką w misy, czasem wiatr niósł wokół dźwięk potrząsanych dzwoneczków. Odzyskiwała spokój, odzyskiwała siebie. Nie chciała analizować wstrętnego uczucia, które nią zawładnęło. Nie było nią, to uczucie. Przeżyła je, a teraz uwalniała oddechem i muzyką.

Bardziej go wyczuła, niż usłyszała. Jego palący wzrok, jego nerwowość. Również jego nieprzyjemny zapach, skwaśniały smród alkoholu. Otworzyła oczy, nie przerywając gry. Jego wzrok błąkał się między nią, a okolicznymi zaroślami i drzewami, spoczął na chwilę na ścieżce i wrócił na ułamek sekundy do niej. Ze strachem i wstydem. Freja gdy złapała jego spojrzenie już go nie wypuściła. Uwięziony, zamarł. Ugięły się pod nim kolana. Usiadł i słuchał. Patrzyli sobie w oczy. Trudne to było dla obydwojga. Freja jednak szybko odnalazła swój wewnętrzny spokój i to pozwoliło jej patrzeć z miłością. Zdawać by się mogło, że ta miłość go paliła. Jednak nie odwrócił wzroku, wytrwał. Zaczął coś mamrotać, Freja jednak pokręciła głową uciszając go. Gdy muzyka przebrzmiała Freja wstała, zwalniając jego spojrzenie. Poderwał się w mgnieniu oka.

– Musisz ze mną pójść, widzisz… – mamrotał nieprzekonująco, ze wstydem. Freja nie chciała wiedzieć gdzie myślał, że miała pójść.

– Nie, Ty chodź ze mną.

Odwróciła się nie sprawdzając czy idzie za nią. Wiedziała, że pójdzie. Ruszył, gdy tylko zniknęła mu sprzed oczu.

Matka i babka przędły na ganku, w słońcu. Obydwie zakrzyknęły z trwogą widząc jakiego gościa im przyprowadziła.

– Nie ma potrzeby się bać. – powiedziała Freja do nich – Ani wstydzić – dopowiedziała oglądając się na ojca. – Jedyna potrzeba, to potrzeba miłości. Ja wiem, ze Wy nie umiecie kochać, ale nigdy nie jest za późno, aby wybrać Miłość.

Rozległo się gwizdanie i na ścieżce prowadzącej do leśnej chaty ukazał się Stan. Podszedł do Frei i przytulił ją, następnie stanął za Jadwigą i położył jej dłonie na ramionach.

– Stan, czy mój ojciec może zaokrętować na Twój statek? Wiele jeszcze musi się w nim zmienić. A gdy wróci, będę na niego czekać. Pokażę mu wtedy jak Życie może wyglądać z poziomu Miłości.

Stan spojrzał obcemu mężczyźnie w oczy i poważnie skinął głową.

– To dobrze, bo ja nie wracam już na pokład. Dość zobaczyłem, dość przeżyłem, dość się nauczyłem. Zostaję przy ukochanej. – Jadwiga przytuliła się do niego mocno.

Freję cieszył widok, który miała przed oczami. Oto matka dobiła do swojej bezpiecznej przystani. Oto babka pożegnała swój lęk i uzdrowiła dawne poczucie winy widząc wnuczkę tak mocno i pewnie stąpającą po Ziemi. Oto ojciec odważał się na zmianę. I ona, która miała całe życie wypełnione Miłością przed sobą.

– Przywiozłem Ci ostatni już prezent z podróży. – powiedział Stan. Wyjął ze swojego wysłużonego plecaka flet wystrugany w kształt ważki. Zachwycił Freję. Ważka – istota narodzona w wodzie, żyjąca w powietrzu. Woda to emocje, powietrze to dar życia i oddechu. To najpiękniejszy prezent na świecie, Freja była o tym przekonana.

****

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *