Tej nocy Lalkarka siedziała w swoim wygodnym fotelu, tuż przy strzelającym wesoło w górę ogniu w piecu. Za oknem zahuczała sowa. Kobieta warzyła nad paleniskiem świeże zioła. Na stole stał rząd czystych, szklanych słoi gotowych na przechowanie mikstury. Wiedziała, że niedługo, z nastaniem wiosny, będzie ona potrzebna kobietom z wioski. Jej zamyślona twarz w ciepłym świetle ognia raz wydawała się młodsza, raz mocno już wiekowa. Sama już nie pamiętała ile ma właściwie lat. Przeżyła swoich trzech mężów, pochowała również dwoje dzieci. A ją Życie wciąż przy sobie trzymało. Wśród ludzi lub z dala od nich, różnie to bywało.
Jak w każdą rocznicę śmierci swojej córki, która za dobra, za delikatna była dla tego świata i szybko się z nim pożegnała, dokładnie o północy wyszła do swojego zielnego ogródka. Bezksiężycowa noc cała była rozgwieżdżona kosmicznymi kropeczkami. Lalkarka krążyła po ziemi bosymi stopami. Wyrażała wdzięczność za każdy rok, który dany jej było spędzić z córką. A powolnymi, głębokimi oddechami uwalniała echo żalu, rozpaczy, poczucia krzywdy, a nawet winy. Bo jak to możliwe, aby rodzic przeżył własne dziecko? Były to jednak tylko echa dawnych huraganów. Już nią nie wstrząsały, już potrafiła być w swoim Teraz, połączona. Ile ją to kosztowało, ona jedna wiedziała. Tym, czego doświadczyła, mogłaby obdarować i trzy kobiety, a jednak właśnie ją to wszystko spotkało. To dlatego ze spokojem nazywała rzeczy po imieniu, do ślepych ludzi mówiąc niewolniku. Jednak bez oceny, z akceptacją. Wiedziała, że wszystko uleczyć może miłość i akceptacja. Wiedziała, że sztormy innych ludzi wokół widzimy z własnej bezpiecznej przystani. Po co im jeszcze dodawać wzburzonych fal czy porywistych uderzeń nieuważnym słowem?
Skupiona na oddechu nie od razu zauważyła małego chłopca, który stał tuż przed jej ogrodzeniem. Również bosy, lecz przemarznięty. Bez słowa otworzyła furtkę i zaprowadziła go do swej chaty.
Przyniosła miskę z ciepłą wodą. Umyli obydwoje stopy, ręce i twarze, wówczas podarowała mu za duże spodnie i koszulę, którą nie pamiętała już kto dawno u niej w szafie zostawił. Potem go nakarmiła. Znała go dobrze, był to wioskowy chuligan. Taką przynajmniej łatką obarczyli go sąsiedzi. Gawędziarka natomiast bardzo tego chłopca lubiła. Patrzyła na niego teraz ze spokojem i współczuciem, a on oczami opowiadał jej swój ból i strach.
Gdy położyła zmęczone, przerażone dziecko do czystego łóżka i uważnie okryła je ciepłą pierzyną, zaczęła szeptać. Szeptanki te mają magiczną moc. Łagodnie otwierają drzwi, przez które wprost do duszy sączy się miłość. Lalkarka szeptała do chłopca, że jest ważny, że jego emocje są ważne, że ona go widzi, że ona go słyszy, że ona jest przy nim. Opowiadała mu jaki ten świat jest szczęśliwy bo właśnie ten chłopiec na nim jest. Opowiadała mu jaki jest potrzebny.
Gdy powiedziała, że jest kochany i chciany zadrgała energia wokół chłopca. Jak delikatnie muśnięta piórem tafla wody, tak i powietrze wokół chłopca delikatnie zadrgało. Długo musiał czekać na tak ważne słowa. Chłopiec nie do końca potrafił w to uwierzyć, choć spał tak głęboko i choć szeptanka płynęła unoszona melodią miłości.
Poprosiła więc o wyjaśnienie i natychmiast napłynęły obrazy. Dusza chłopca ze śmiałością, której mu na co dzień brakowało, poprosiła o pomoc.
Oto anioły pochylały się nad maleńkim dzieckiem. Anioły, które pokłoniły się jego odważnej duszy, gdyż wybrało niełatwe doświadczenia, niełatwą rodzinę. Wybrało rodzinę, która już bardzo tęskniła do miłości. To małe dziecko otrzymało od swych rodowych aniołów piękne, kolorowe, rozświetlone od środka kule.
Kule te bardzo między sobą się różniły: jedne były przejrzyste, inne zamglone, jedne były jasne, inne ciemniejsze. Każda kula miała też odrobinę inny rozmiar. Od najmniejszych do największych. I to dziecko swoimi pięknymi mądrymi pełnymi miłości oczami zaglądało z uwagą w każdą kulę. I mówiło: O, tu jest moja mama, nieobecna. Tu moja mama, taka nieobecna. I to dziecko, tym czystym głosem, czystym spojrzeniem, z miłością oczyszczało kulę wdychając i wydychając, obecnością swą wypełniając każdy oddech.
A każdy wydech tego, co miało być lekcją, co miało być doświadczeniem, co miało być kolejnym krokiem na życiowej ścieżce, każdy wydech był intensywnie wchłaniany przez rosnące wokół drzewa. Tak oto nasze Życie użyźnia inne Życia. Drzewa łakną naszego wydechu, a my łakniemy ich wydechu. I wspólnie oddychając istniejemy tu na Ziemi.
Dziecko spojrzało na kolejną kulę i powiedziało swoim czystym, pięknym, pełnym miłości głosem: O, a tu jest mój ból, mój klaps, Twoje złe spojrzenie, które złamało mi serce. I dotknęło tą kulę rączką i przyjrzało się temu doświadczeniu z miłością i zobaczyło nie klapsa, nie złe spojrzenie, nie brak miłości, ale zranioną inną duszę, która pomimo wszystko, na głębokim poziomie, bardzo mocno kochała.
I znów wdychało i wydychało świadomością wypełniając każdy oddech. Wdychając dobro, światło i mądrość płynącą z drzew i wydychając to co było trudne, to co bolesne i co wzbogacało drzewa i czyściło kulę.
Lalkarka ze wzruszeniem pożegnała ostatni obraz. Wdzięczna, że ponownie jest świadkiem tego, jak nasze wewnętrzne dzieci są w stanie uzdrowić wszystko w nas. Nasze życie, nasze wspomnienia, nasze korzenie, nasz ród.
Usiadła przy swoim roboczym stole i zaczęła motać. Motała potężne lalki, tak duże, że ciężko je byłoby jedną dłonią unieść w powietrze. Motała, zawijała i wkładała intencje. Gdy skończyła wyszła przed dom i podeszła pewnie w stronę zagajnika. Poprosiła drzewnych przyjaciół o wsparcie dla swych zaklęć. Z ziemi podniosła gałązki dębu, lipy i olchy. Lipa wpleciona w lalkę matki miała przywołać ducha wspaniałomyślności i ciepła, i słodyczy. Same kwiaty lipy dobroczynne i lecznicze, wieńczące pszczeli trud, miały wspierać w odzyskaniu przez kobietę swej matczynej siły, kobiecej słodyczy i harmonii ze światem zewnętrznym. Dąb dołączony to motanki ojca miał pomóc mu wyprostować plecy, stanąć pewnie we własnej mocy i tą mocą chronić najbliższych. Dąb mówił o potędze i mądrości . O dojrzałości i odpowiedzialności. Laleczkę chłopca okrasiła druidzkimi patyczkami runicznymi. Olcha wspierała ich i wspierać teraz będzie chłopca z głodnymi miłości oczami. Olcha, Królowa Życia, szeptać mu będzie o korzeniach. O byciu w tym co jest Teraz. Olcha nie szuka odbicia tego, co było, ani nie kieruje do tego co nadejdzie. Pomoże mu się osadzić w byciu teraz, w byciu małym, w byciu dzieckiem swojej mamy i taty.
Gdy chłopiec się obudził przywitała go uśmiechniętymi oczami.
Po śniadaniu załadowała lalki na taczkę i wraz z chłopcem ruszyła w stronę wioski. Ich mały pochód ściągnął na siebie ciekawość sąsiadów. Lalkarka delikatnie zmarszczyła nos. Wyoddycha sobie złość na ten brak wrażliwości i źle pojęte „dobre intencje”. Co dobrego według tych ludzi przyjdzie komu z ich „ciekawości”? Tak łatwo im przychodzi przekraczać czyjeś granice, zacierają je słowami „dobra intencja”. A wiadomo gdzie takie można znaleźć. Na szczęście dotarli już do drzwi domu chłopca i lalkarka zdążyła podziękować swym myślom i odesłać je od siebie delikatnie.
Gdy wciąż pijany mężczyzna, ojciec chłopca, otworzył wreszcie drzwi, zaczęła wręczać mu motanki wyjmowane z taczki i mówiła do niego, jakby po prostu kontynuowali dawno rozpoczętą rozmowę.
– Patrz, wszystkie są Wasze, niewolniku. Wszystkie pomogą. O zobacz ta jest Twoja, najwięcej tu zamotałam wrotyczu i fioletowych skrawków. Uzdrawianie aspektu ojca, uzdrawianie rodu po mieczu, Twoje nowe zadanie, co by się Twojemu synkowi lepiej życie ułożyło. Dąb Cię przypilnuje. – weszła za zdziwionym mężczyzną w sień. Ten aż się ugiął pod ciężarem lalek, i czując niezwykły jak na siebie respekt, odsunął się dwa kroki, by lalkarka mogła przejść.
Kobieta nie okazała zdziwienia zdemolowanym meblom, lepkiej od krwi podłodze. Weszła do kuchni i zagrzała wody. Kazała sobie uszykować czystych szmatek i na to polecenie podskoczył do niej chłopiec, pomagając sumiennie we wszystkich czynnościach. W głównej sypialni znaleźli jego matkę. Lalkarka zatamowała krew płynącą z rozciętej głowy, wyjęła mały woreczek z dużych kieszeni swej spódnicy i wzięła się do szycia. A szło jej to równie sprawnie, jak każdej Wiedzącej.
Poczekała aż wszyscy zbiorą się w jednym pomieszczeniu i zaczęła z nimi mówić o motankach. Opowiadała też o drzewach, które będą im w pracy pomagać. Patrzyła intensywnie na obydwoje rodziców, którzy naprawdę już potrzebowali dorosnąć. Bez osądu, a z miłością. I w matce dojrzała delikatność w miejscu strachu, w ojcu siłę w miejscu agresji. W chłopcu widziała kiełkującą nadzieję. Zapowiedziała, że będzie ich teraz często odwiedzać i wspólnie będą czekać aż motanki się rozplączą.
Na przestrzeni roku dużo się w tej rodzinie zmieniło. Im więcej pracowali, zaglądali w siebie, uznawali te swoje trudne kawałki, tym bardziej brali za siebie i swoje Życie odpowiedzialność. Im więcej widzieli, przestając odwracać wzrok przed tym, co niewygodne, tym łatwiej im było patrzeć sobie w oczy. Budowała się bliskość w tej rodzinie.
Lalkarka przestała już ich sprawdzać, a zaczęła odwiedzać. Chłopiec zawsze wybiegał do niej boso przed dom. Choć jego lalka już dawno się rozmotała, wciąż nosił w kieszeniach swoje magiczne gałązki olchy. Oczy mu się śmiały, bo mógł być sobą. Mógł być dzieckiem.
***