Sans-serif fonts
Serif fonts

Trzy pieczęcie

Dawno, dawno temu, za górami,  za lasami żył sobie, a może i nie, pewien młody mężczyzna. Nie był on ani najsilniejszy, ani najbogatszy, ani najpiękniejszy. To, co go wyróżniało, to jego serce. Jego dobroć i wartości były tym, co w nim było najcenniejsze. Nie znał swojej matki, ani ojca, wychował się w sierocińcu. Ciężkie to były i smutne lata. Zaznał krzywdy i głodu. Często czuł strach i niepewność. Ale były to też lata podczas których poznał czym jest prawdziwa przyjaźń i tą cenił sobie najbardziej.

Gdy skończył szesnaście lat wraz z dwójką najlepszych przyjaciół opuścił mury sierocińca. Żaden z nich nie znał innego świata, dlatego nie mieli problemu z podjęciem decyzji gdzie powinni się udać. Poszli prosto przed siebie.

Zatrzymywali się w każdej wiosce i w każdym miasteczku, w którym znaleźli pracę. Najłatwiej było latem. Wówczas każda dodatkowa para rąk do pracy była na wagę złota. Zimą starali się szukać miejsca na zamkach i w pałacach. Wówczas ich głównym zajęciem była opieka nad stadniną: oporządzanie stajen, dbanie o regularne treningi z końmi. Trzy lata po opuszczeniu sierocińca dwóch przyjaciół mężczyzny zakochało się i zdecydowało osiąść w wioskach swoich wybranek. Jeden zaczął pracować z teściem jako kowal. Drugi przejął po zmarłych rodzicach żony piekarnię. Mężczyzna został sam. Jeszcze nie poczuł tej przemożnej potrzeby osiedlenia się gdzieś na stałe, o której słyszał od przyjaciół. Ruszył więc przed siebie. Kolejnych pięć lat spędził sam.

Po raz kolejny wielkimi krokami nadchodziła zima.

Pewnego dnia, a dzień ten zmierzał już ku swemu końcowi, usłyszał kawałek za sobą odgłos łamanych gałęzi, rżenie przerażonego konia oraz krzyk jakiejś kobiety. Jednym spojrzeniem objął las dookoła. Cienie robiły się coraz dłuższe, wiatr rzucał gałęziami, szeleściły liście. Po raz kolejny rozległ się krzyk, tym razem wzywający pomocy. Ruszył w kierunku kobiecego głosu. Najpierw znalazł konia. Piękna, gniada klacz stała już teraz spokojnie i skubała gałązki i listki małego krzaczka. Ujął ją za wodze i ruszył w stronę nawołującej kobiety.

Leżała podparta ramionami i z grymasem bólu na twarzy próbowała poruszać jedną nogą. Kostka była widocznie spuchnięta, na szczęście druga noga wydawała się całkiem sprawna. Nieznajoma była piękna. Lecz mężczyzna znał wiele pięknych kobiet. Wiedział bardzo dobrze, że piękno nie zawsze idzie w parze z prawym charakterem. A właśnie czyste serce było tym, co urzekłoby go w kobiecie najbardziej. Jednakże mimo że poznał wiele takich kobiet, to żadna jeszcze nie sprawiła, że jego własne zabiło szybciej. Prawdę mówiąc nie znał nawet smaku pocałunku. Zaskoczony był w którą stronę pobiegły jego myśli. Odchrząknął głośno, aby nie przestraszyć młodej kobiety swym nagłym pojawieniem się. Uniosła w jego kierunku twarz. I wówczas spojrzał w jej oczy. To było jak uderzenie w splot słoneczny. Łapczywie zaczerpnął powietrza w płuca. Te oczy. Była w nich głębia i tyle tajemnic. Tyle światła i tyle ciemności. Tonął w nich i z tych fal nigdy nie chciał się wynurzyć. Gdy kobieta odezwała się, potrafił wybudzić się na tyle, aby dostrzec, że ma jedną zieloną, a drugą brązową tęczówkę.

– Och, dobrze. Proszę weź mojego konia i sprowadź pomoc z zamku mojego ojca. Znajduje się tuż za lasem. Pospiesz się.

Wydając polecenie nie spojrzała na niego po raz drugi, zajęta swoją kostką. Najwidoczniej przywykła do tego, że wszystkie jej życzenia spełniane są natychmiast i bez zbędnych słów. Mężczyzna bez wahania dosiadł klaczy i galopem ruszył we wskazanym kierunku. Wiedział zresztą dokąd jechać, sam chciał dotrzeć na ten zamek i rozpytać o pracę na zimę. Zatrzymany przy bramie opowiedział przygodę kobiety, poprosił o przysłanie powozu i natychmiast zawrócił w stronę lasu. Nie chciał pozostawiać kobiety samej w ciemniejącym lesie dłużej niż to absolutnie konieczne.

Milcząco towarzyszył jej czekając na wezwaną pomoc z zamku. Kobieta nie odezwała się ani razu. Milcząco przyjęła jego pomoc, kiedy złożył swoją kurtkę i zaproponował, by na niej usiadła. Będzie ją chronić od zimna.

Niedługo później nadjechała kareta, z której wyskoczył młodzieniec. Był tak uderzająco podobny do siedzącej na mrozie kobiety, że młody mężczyzna domyślił się w nim jej brata bliźniaka. Podniósł siostrę i zaniósł ją do powozu. Gdy już ją tam bezpiecznie umościł wrócił, podziękował nieznajomemu, który otrzepywał właśnie swoją kurtkę i zaprosił go do zamku. Zależało mu też, aby nieznajomy przyprowadził klacz siostry do ich stajni.

Już na miejscu, młody mężczyzna sprawnie rozsiodłał konia i okrył go derką. W obecnie mroźnym powietrzu spocony koń ryzykowałby chorobą. Nie podał mu wody, wręcz wyniósł wiadro z boksu. Wszystko to nie umknęło uwadze starego masztalerza. Musiał on nawet upomnieć jednego ze swych własnych uczniów, że zimą po ostrej jeździe, spoconemu i zmęczonemu zwierzęciu nie wolno podać wody czy pożywienia. Może ono dostać kolkę. Był zły, ponieważ niewiele dawniej niż tydzień temu wyjaśnił wszystkim trzem pomocnikom jak dbać o konie zimą. Mrozy nadeszły nagle, lecz miał wrażenie że dobrze przygotował stajennych do opieki nad ukochanymi końmi. Tak naprawdę chciał zatrzymać tylko jednego z nich. I akurat ten najlepiej się zapowiadający popełnił dzisiaj niewybaczalny według starego masztalerza błąd. Wdał się w kłótnię z nieznajomym o wyniesione wiadro.  Masztalerz zmarszczył brwi z niezadowoleniem.

Tymczasem nieznajomy ukłonił mu się grzecznie.

– Dzień dobry, zmierzałem do tego zamku, gdy spotkałem na drodze jego panią w potrzebie. Znam się na koniach, mam rekomendacje od trzech masztalerzy. Myśli pan, że znajdę tu dla siebie pracę?

– Jeśli ma pan rekomendacje, dlaczego nie został pan w tych miejscach lub nie szuka pan pracy w tych samych stajniach? – z ciekawością rozpytał starszy stajenny.

Młody mężczyzna roześmiał się niefrasobliwie. A był to śmiech mocny, zdrowy, porywający za sobą. Wywołał nawet uśmiech na twarzy starego masztalerza. Ach młodym być! Pomyślał.

– Świat mym domem, innego nie znam. Dużo widziałem, jeszcze więcej chcę zobaczyć. Byłem w wysokich górach zwanych suchymi i to prawda, długo uczyłem się jak znaleźć tam wodę. Wspinaczka i ciężkie warunki zahartowały me ciało, ale i ducha. Byłem też w krainie jezior, gdzie uczyłem się zwyczajów ryb i ptactwa. Nauczyłem się polować, ale i szanować naturalne cykle życia i śmierci zwierząt. Byłem na zamkach i oglądałem przepiękne marmurowe rzeźby, wyśmienite obrazy. Żyłem we wsiach i mieszkałem w lepiankach tak ubogich, że spaliśmy na klepisku ze świniami dla ciepła. Chatach tak niskich, że nie dało się pleców wyprostować. Jedno lato spędziłem w chacie szeptuchy, która wiele nauczyła mnie o zwalczaniu chorób i o leczniczych właściwościach roślin. A mówili, że uczy tylko kobiety. Może się na mnie nie poznała – znów gromko się roześmiał – Poznałem ludzi mądrych i szczodrych, ludzi skrzywdzonych i zamkniętych w sobie, pięknych i próżnych, głupich i niebezpiecznych. I wszędzie znalazłem lekcję do wyciągnięcia dla siebie. Nie lubię wracać po własnych śladach. Coś mnie ciągle pcha do przodu. Ale powiem panu coś jeszcze – masztalerz aż nachylił się bliżej, tak mu się podobał energiczny i wesoły mężczyzna – pewnego dnia dotarłem poza granice naszego królestwa. Do stepów tak ogromnych, że sięgały za horyzont,  w którą stronę bym się nie obrócił. Tam poznałem wędrowne rodziny. Mówią o nich zaklinacze koni. Na nic te rekomendacje w porównaniu z wiedzą, którą u nich zdobyłem. Spędziłem u nich cały rok, bo wiedza była bezcenna. Żal było odchodzić.

Stary masztalerz głośno wciągnął powietrze otwartymi ustami. Tak, tak! Słyszał o tych koczownikach, potrafili obłaskawiać dzikie mustangi, układać najbardziej narowiste konie, leczyć gdy inni skazaliby zwierzę na pewną śmierć. Ach, pracować z kimś takim i na stare lata jeszcze się czegoś nauczyć! – entuzjazm prawie wyprostował mu plecy.

– Mogę nająć jednego młodszego stajennego. Porozmawiam z hrabią, panem tego zamku. To jego córce dziś pomogłeś.

A przysłuchiwał się  im ukryty w pustym boksie zbesztany pomocnik stajenny. I rósł w nim gniew. I czuł wszechogarniającą zazdrość. Z emocji cały poczerwieniał. Kolor policzków zlewał się prawie z ognistoczerwoną czupryną. Zrozumiał, że stracił właśnie szansę na pracę w stajniach hrabiego. Będzie musiał wrócić do domu rodziców. I inaczej niż dla tego pustego nieznajomego, spanie ze świniami na zimnym klepisku nie było przygodą, lecz trudną codziennością zimowych nocy.

Młody mężczyzna pokłonił się masztalerzowi na do widzenia i ruszył w kierunku zamku. Wychodząc dostrzegł umykającego stajennego i odczuł jego nienawistne spojrzenie. Obejrzał się za nim raz i drugi, lecz postanowił chwilowo się nim nie zajmować. Obecnie rozgrzewała go sama myśl o możliwym zarobku oraz bezpiecznym miejscu na przezimowanie. Zmierzał w stronę wejścia dla służby, gdy przywołał go stojący na schodach do głównego wejścia brat bliźniak kobiety. Najwidoczniej cierpliwie na niego czekał. Mężczyzna nie okazał zdziwienia i bez wahania ruszył w jego kierunku.

– Powiedz jak możemy Ci pomóc? Oczywiście w kuchni czeka na ciebie ciepła strawa, a i przygotowaliśmy łóżko w jednym z pokoi dla służby. Nie w głównej, wspólnej sali noclegowej. Zapewni ci to więcej prywatności. Nie wiem dokąd zmierzałeś, a nieprzyjemna przygoda mojej siostry zatrzymała cię tu dłużej niż zapewne planowałeś.

– Nie, panie. – spojrzał w oczy bliźniaka i bez zdziwienia stwierdził, ze są po prostu brązowe. Uśmiechnął się. Oczy jego siostry to jedyne magiczne, które widział w swoim życiu. – Zmierzałem do tego właśnie zamku poszukując pracy na zimę. Znam się na koniach, mam rekomendacyjne listy i dużo doświadczenia.

Bliźniak kiwnął głową nie spuszczając z niego spojrzenia.

– Porozmawiamy o tym jutro. Teraz pójdź proszę do kuchni, ogrzej się i zjedz coś ciepłego przed nocą.

W kuchni zastał grubą kucharkę, ze złością wycierającą blaty. Na jednym z nich, już wyczyszczonym, leżała parująca miska. Młody mężczyzna ledwo musnął ją wzrokiem. Podbiegł do kobiety, ukłonił się i wyjął jej z ręki mokrą szmatę.

– Droga pani, ja jeszcze nigdy nie jadłem darmo posiłku i nie zmienię tej tradycji dzisiaj! – zakrzyknął bardzo poważnym tonem, co wywołało mimowolny grymas uśmiechu na twarzy grubej kobiety.

– Proszę spocząć, sprzątnę blaty, a i chyba przyda się zmyć podłogę.

– Ach zaraz panu wystygnie kolacja, proszę zostawić – niechętnie zaprzeczyła kobieta.

– To tylko znaczy, że muszę się pospieszyć, mrugnął do niej i zabrał się do pracy. Cóż mogą młode siły! Raz, dwa wszystko lśniło, a on już siedział nad miską chwaląc kucharkę za pyszną kolację. Szczodrze mu dolała i mimo, że wcześniej spieszyła się do domu przysiadła posłuchać, bo młodemu usta się nie zamykały. Chyba wziął za punkt honoru obłaskawienie kucharki. Lubił on bowiem widzieć szczęśliwych ludzi wokół, więc jak mógł w tym szczęściu im dopomagał. Opowiedział jej o wypadku hrabianki, aż mu ukroiła pyszną pajdę chleba z chrupiącą skórką. Opowiedział o swojej drodze do zamku, o ciemnym lesie, o sowach i wilkach. I choć znała te zwierzęta, to sposób w jaki jej opowiadał o ich zwyczajach sprawiał, że siedziała zasłuchana. Otrząsnęła się w pewnym momencie i wypędziła go z kuchni. Ale znać bardzo go polubiła, bo na odchodne włożyła mu w dłonie kolejną pajdę chleba. Młody pożarł ją na jej oczach co wzbudziło śmiech w kobiecie. Gdzie on to mieści?

Nazajutrz już o świcie pojawił się w kuchni. Kucharka już tam rezydowała, obierała i kroiła warzywa. Bez zbędnych słów wziął wiadra i naniósł wody. Rozpalił ogień pod płytami kuchni i rozejrzał się w czym jeszcze pomóc. A było to tak naturalne, nienachalne, że gruba kobieta sama zaczęła odczuwać mniej przymusu wykonując własne obowiązki. Następnie poprosiła go o pomoc w zanoszeniu talerzy i łyżek do sali jadalnej dla służby. Na koniec przeniósł na stół garnek owsianki, miskę z pokrojonym chlebem i duży kawałek twardego sera.

Na śniadaniu zjawili się masztalerz i jego trzej uczniowie, szafarka, zarządca, odźwierny, kowal, szwaczka oraz liczni służący i pomocnicy, dzięki którym wszystko działało na zamku wedle życzeń hrabiów. Do wspólnego stołu siadła też kucharka. Wszyscy ciekawie spoglądali na nowego mężczyznę u stołu. A on jakby znał ich już od dawna zajął się nalewaniem zacierki, kroił ser i żartami rozluźniał atmosferę. Gdy zaspokoili pierwszy głód kucharka ośmielona tym, że zna nieznajomego lepiej niż inni spytała któż on zaś i co go do nich sprowadziło. Młodzieniec wspomniał, że jest sierotą i że pierwsze lata spędził w sierocińcu po drugiej stronie królestwa. Zaczął też opowiadać jak z przyjaciółmi ruszyli w świat za chlebem, gdy przerwało mu pojawienie się młodego hrabiego oraz jego ojca.

Zaszurały krzesła, kiedy wszyscy rozchodzili się do swoich zajęć. Został hrabia i jego syn, młody nieznajomy oraz masztalerz. Masztalerz szczerze wyznał hrabiemu, że chciałby pracować z młodym przybyszem, że wykazał się on wiedzą na temat koni, a nawet że sam wierzy, że mógłby się sporo od niego nauczyć. Nieznajomy nie przerywał, spokojnie czekał na decyzję pana na zamku. Ten zgodził się bez wahania i zwrócił do mężczyzny.

– To pan znalazł moją córkę ze zwichniętą kostką w lesie. Chciałem panu osobiście podziękować za pomoc jej okazaną.

– Oczywiście panie, każdy na moim miejscu postąpiłby podobnie.

– Dziękuję. Oczywiście ma pan tą pracę. Mój zarządca ustali pensję oraz wszystkie niezbędne warunki.

Hrabia wyszedł, jednak jego syn zawahał się przy drzwiach.

– Powiedz czy rozmawialiście o czymś z moją siostrą?

– Nie, nic poza jednym zdaniem kiedy poprosiła mnie o pomoc.

– A czy spojrzała ci w oczy? – zadał kolejne pytanie młody hrabia.

– Tak – mężczyzna nie ukrywał rosnącego zdziwienia. – Dlaczego mnie o to pytasz, panie?

Młody hrabia widocznie się zawahał, ale kontynuował dziwne przesłuchanie.

– A czy dobrze spałeś tej nocy?

– Nie rozumiem skąd te pytania i wydaje się, że masz panie powód, aby je zadawać. Nie ukrywam, że chciałbym go poznać, aby zrozumieć o co naprawdę mnie pytasz.

Młody hrabia odetchnął głośno.

– Chodźmy na przejażdżkę. Muszę przewietrzyć głowę i przygotować się do tej rozmowy.

Ruszyli do stajen, młody mężczyzna sprawnie naszykował im konie. Ruszyli początkowo stępem, który naturalnie na otwartym terenie przekształcił się w galop. Po jakimś czasie dotarli do jeziora nad którym przywiązali konie.

– Wszystko co ci teraz opowiem chciałbym abyś zachował dla siebie. Oczywiście wszyscy na zamku znają prawdę, lecz nie chcemy, aby wydostała się poza jego mury.

– W takim razie proszę nie dziel się ze mną tą wiedzą, na wiosnę ruszę w swoją stronę.

– Obawiam się, że to niemożliwe.

Młody mężczyzna aż stanął zaskoczony. Milczał i intensywnie wpatrywał się w twarz młodego hrabiego. Czytał na niej zakłopotanie, poczucie winy, strach i – najdziwniejsze z wszystkiego – kiełkującą nadzieję.

– Moja matka przeklęła moją siostrę. Matka już nie żyje. Bardzo nas kochała. Była cudowną matką. Jednak gdy mieliśmy około piętnaście lat matka zachorowała. Zawołaliśmy do niej wioskową szeptuchę, lecz nie było jej w chacie. Asystowała gdzieś przy porodzie, ale nikt nie wiedział w której dokładnie wiosce. Jeden z naszych stajennych udał się więc w dalszą podróż, aby odnaleźć żyjącą na mokradłach wiedźmę. Byliśmy naprawdę zdesperowani. Matka nikła w oczach, nie chciała jeść, a tego dnia nie przełknęła nawet łyka wody. Ojciec odchodził ze zmysłów ze strachu o nią. Moja siostra nie odchodziła od jej łoża, a ja kręciłem się między własną, a rodziców komnatą nie wiedząc co z sobą zrobić. Młody stajenny wrócił z odmową. Rozgniewało mnie to, niepomny zakazu ojca ruszyłem sam do wiedźmy. Prawie zajeździłem konia. Gdy wtargnąłem do jej chaty nawet nie pukając, stała gotowa już do drogi. W ręku trzymała spakowany koszyk, przytroczone miała też podróżne sakwy do paska spódnicy. Na szyi, na prostym rzemyku, wisiał dziwny, pulsujący kamień. Pamiętam, że ten kamień przykuł moją uwagę. To wyglądało tak, jakby ten kamień żył. Jakby coś się w środku poruszało. Był tak duży jak zaciśnięta pięść. Z zaskoczeniem zauważyłem, że kobieta była wciąż młoda i bardzo piękna. W swej gorączce nie pomyślałem o dodatkowym koniu. Musieliśmy wspólnie dosiąść moją zmęczoną klacz. Pomogłem jej wsiąść, wskoczyłem za nią na konia i ruszyliśmy z powrotem do domu. Bliskość jej ciała początkowo doprowadzała mnie do szaleństwa. Niedługo to trwało, bo gdy spojrzałem w dół na ręce , którymi oplotła mój pas z obrzydzeniem zobaczyłem starą, pomarszczoną skórę. W dziwnym świetle i mgle, która nagle się pojawiła, skóra przypominała łuskę. Obejrzałem się na nią i zobaczyłem jej oczy, to przeraziło mnie już zupełnie. Raz gdy mrugnęła zobaczyłem pionową źrenicę jak u gadów.

Do zamku było już niedaleko, a niewyjaśniony strach wciąż we mnie rósł. Zarządziłem krótki postój i gdy pomagałem jej zejść z konia po pięknej kobiecie nie było już śladu. Poczułem jak jeżą mi się włosy na głowie. Na klaczy siedziała okropna starucha. Do samego zamku prowadziłem konia za uzdę, aby być jak najdalej od staruchy. Aż do zamkowej bramy nie podniosłem na nią wzroku. Jednak wciąż miałem nadzieję, że pomoże matce.

Strach już mnie nie opuścił. Przeczuwałem, że stanie się coś złego lecz i czułem swoją własną niemoc. Coś dławiło mi gardło, żadne słowo nie mogło wyjść zza zaciśniętych warg.

Dotarliśmy do komnaty rodziców. Mój ojciec rzucił się w stronę wiedźmy błagając o pomoc. Widziałem w jego i siostry oczach nadzieję, lecz we mnie był tylko strach i przeczucie czegoś groźnego.

Wiedźma nachyliła się nad matką zaszeptała coś nad jej twarzą, matka usiadła nagłym i ostrym ruchem ciała, za oknami pociemniało. Wiedźma wyciągnęła przed siebie żarzący się kamień. W środku coś się poruszało. Moja matka otworzyła oczy i zakrzyczała z przerażenia. Wołała „nie, nie, nie!” i wtedy wiedźma podniosła dłoń dławiąc jej krzyk.

– Myślałaś, żeś uniknęła klątwy. Takie piękne zabezpieczenia. Ha ha ha! Do Twojego domu mogłam wejść tylko zaproszona i oto Twój syn zjawia się w mej chacie, mąż mnie w drzwiach wita prawie na klęczkach. – wiedźma rechotała groźnie. Wyraźnie napawała się naszym strachem i niemocą matki. – Oni nic nie wiedzą, prawda? Błąd, moja Wiktorio. Takie potężne imię nadała Ci matka. Od czterech pokoleń próbujecie zdjąć moją klątwę. I przyznaję, prawie już traciłam nadzieję. Dużo udało ci się osiągnąć. Zrozumiałaś podwójną naturę rzeczy bez mojej pomocy. Urodziłaś bliźnięta. A jednak nie zniosłaś klątwy. Nie potrafisz. Dlaczego więc nie zrobiłaś tego o czym wiesz, że powinnaś? Wystarczyłoby przecież gdyby jedno umarło. Chłopiec oczywiście.

– O czym Ty mówisz, wiedźmo? – ojciec podbiegł do staruchy i chwycił ją za ramię. Chciał odciągnąć ją od łóżka chorej żony.

– Podpisałam pakt ze starym rodem widzących. Od wieków pracowałyśmy i uczyłyśmy się razem. Każde pokolenie szanowało naszą tradycję. Pierwsza z rodu zawarła ze mną pakt. Za wiedzę mojego gatunku oddawały mi życie i duszę pierworodnego. Aby ród mógł przetrwać, kobiety rodziły bliźnięta. Moc rozbudzona hamowała im potem możliwość ponownej ciąży. Jednak prababka Twojej żony ten pakt zerwała. Każdorazowo, po inicjacji, po zrozumieniu dwoistości Waszego świata, widząca musiała powić bliźnięta. – Wiedźma ponownie uniosła pulsujący pomarańczowym światłem kamień. – Oto ostatnia dusza, którą dostałam. Tak niewiele w niej mocy zostało. Potrzebuję kolejnej! – z krzykiem zwróciła się w stronę matki – Pakt jest wciąż w mocy!

Nie wiem jak moja matka znalazła w sobie siłę, aby odpowiedzieć.

– Wolna wola jest silniejsza niż jakikolwiek pakt. To prawo znane w całym wszechświecie, nieobjęte dwoistością tego świata. Uwalniam moje dzieci z tego paktu, a ostatnią duszą, którą zabierzesz, to ta, której światło właśnie się kończy w Twoim kamieniu. I na ciebie czeka Śmierć.

– Karą za złamanie paktu jest śmierć całej Twojej rodziny i zablokowanie Waszych dusz w kamieniu, Światła starczy mi na wiele pokoleń. Znajdę inne widzące. – zasyczała wypowiadając groźbę starucha.

Widziałem jak prawda dociera do mojej matki, która całkowicie osłabiona leżała nieruchomo na łóżku. W tym momencie spojrzała na moją siostrę wyszeptała przepraszam – i wypowiedziała słowa jakiegoś zaklęcia. Starucha nie zorientowała się na czas co planuje moja matka. Jednakże gdy usłyszała co ta wypowiada, dorzuciła swoje własne i również skierowała je na moją siostrę. Zrozumieliśmy, że pomimo tego co powiedziała, za wszelką cenę chce zachować moją siostrę, ostatnią widzącą z rodu, przy życiu. Widzisz, matka była gotowa poświęcić jej życie, aby uratować tak wiele dusz, ile mogła. Naszych dusz.

Na chwilę młody hrabia umilkł. Nowy stajenny nie chciał przerywać ciszy. Po raz kolejny wolnym krokiem okrążali jezioro.

– Matka umarła słysząc zaklęcie staruchy i patrząc głęboko w oczy mojej siostrze. To wyglądało prawie tak, jakby rozmawiały. Moja siostra straciła przytomność w momencie, kiedy nasza matka zaczerpnęła swój ostatni oddech.

Wiedźma podbiegła do mojej siostry, starła jej łzę z policzka i wtarła ją w swój kamień. Razem z ojcem nie potrafiliśmy się ruszyć. Wiele dni zajęło nam całkowite zrozumienie tego, co działo się tamtej nocy.

Wiedźma zanim odeszła powiedziała, że mamy przekazać siostrze wiadomość, jak już się przebudzi. I to dało nam nadzieję, ponieważ moja siostra leżała nieprzytomna siedem dni i siedem nocy.

– Powiedzcie jej, że musi podpisać ze mną nowy pakt, jeśli chce przeżyć i jeśli Wasz ród ma przeżyć. Powiedzcie jej, że jej brat nie doczeka się żadnych potomków, dopóki ja żyję, bo jego życie od poczęcia było obiecanym mi darem. Powiedzcie jej, że dopóki nie przybędzie do mnie podpisać paktu każdy mężczyzna, który spojrzy jej w oczy, pokocha ją szaleńczą miłością. Jeśli ona tej miłości nie przyjmie, jeśli z tej miłości nie narodzą się dzieci, mężczyzna umrze w przeciągu miesiąca. Każde stworzenie, każdy człowiek, którego ona pokocha, umrze w przeciągu miesiąca. Jeśli ona nie przyjmie żadnego mężczyzny zanim nie ukończy dwudziesty rok życia, wówczas nawet po podpisaniu paktu odda mi nie tylko duszę syna, ale i swoją własną. Rozwiązanie jest proste. Musi przyjść do mnie z własnej woli. Zawrzeć nową umowę i urodzić bliźnięta.

Wiedźma zniknęła. Ojciec zakrzyknął na straże oraz służących, wszyscy mieli szukać staruchy. Przetrząsnęliśmy każdy centymetr zamku i obejścia. Ani śladu po wiedźmie. Następnego dnia ruszyliśmy zbrojnie do jej chaty. Jednak chaty nie było. Szukaliśmy, zataczając coraz szersze koła, choć byłem całkowicie pewien w którym miejscu mokradeł stała jej chata, gdy przybyłem prosić o pomoc.

– Od tamtego czasu minęło pięć lat. Za miesiąc moja siostra kończy dwudziesty rok życia. Jak możesz się domyśleć jest bardzo samotna. Stara się też nie przywiązywać do nikogo. Jej ukochany pies zmarł miesiąc po wizycie staruchy. Od tamtego czasu moja siostra nie ma żadnego bliskiego towarzysza, żadnych przyjaciół. Tylko mnie i ojca. Nas klątwa nie dotyczy.

– To co jest zaskakujące, to że spojrzawszy w oczy mojej siostry nie spędziłeś nocy pukając do jej drzwi. Błagając ją o miłość. Mojej siostrze już teraz udaje się unikać jakichkolwiek kontaktów z mężczyznami, nie patrzy żadnemu w oczy. Nie utrzymujemy żadnych stosunków. Nie przyjmujemy u siebie i nie odwiedzamy sąsiadów. Od pięciu lat uważa się nas za oszalałych z żalu po śmierci mej matki. Mamy piętno szaleńców i to jest jedyne, co zaczęło chronić ludzi przed śmiercią po kontakcie z moją siostrą.

Młody mężczyzna uścisnął hrabiego. Czuł, że ten potrzebuje przede wszystkim normalnego, ludzkiego kontaktu. Nie skomentował w żaden sposób ani nie ocenił tego, co usłyszał. Natomiast podziękował za zaufanie i za podzielenie się tak trudną historią.

Zawrócili do koni.

– Zjedz proszę z nami obiad. To będzie miła odmiana dla całej mojej rodziny.

Gdy wrócili na zamek, młody mężczyzna jeszcze raz potwierdził, ze zjawi się w sali jadalnej w głównej części zamku. Potrzebował się jedynie odświeżyć po przejażdżce.

Posiłek upłynął im na uprzejmym wypytywaniu nieznajomego o to kim jest i skąd przybywa. Mężczyzna otwarcie opowiedział im o sierocińcu oraz o latach spędzonych w drodze. O niezaspokojonej potrzebie odkrywania nowych miejsc. Hrabianka początkowo trzymała wzrok wbity w talerz lub w swoje dłonie. Czuła jednakże wzrok młodego mężczyzny na sobie i początkowo niepewnie, zaczęła go odwzajemniać. Prawie na koniec posiłku po raz pierwszy się odezwała:

– Nie podzieliłeś się z nami tym, jak masz na imię.

– Amadeusz – odpowiadając uśmiechnął się do niej szczerze i wykonał delikatny ukłon.

– Amadeusz? – powtórzyła zaskoczona – to znaczy

– Kochający Boga – dokończył za nią – moja matka pochodziła ze starego, choć podupadłego rodu szlacheckiego. Długo przed moimi narodzinami stracili swój tytuł i włości. Ojciec mój był badaczem, być może alchemikiem. Służył na dworze królewskim. Tyle o nich wiem, tylko tyle pamiętali lub tym tylko chcieli się podzielić ze mną w sierocińcu. Trafiłem tam, gdy miałem cztery lata. Trochę ich pamiętam, choć niewiele, muszę przyznać.

– Moja matka zmarła pięć lat temu. Choć mój brat już ci o tym opowiedział. – patrzyła uważnie na jego reakcję. Lecz on tylko patrzył jej w oczy, słuchając.

– Czy mogę poznać Twoje imię? – zapytał ciekawy.

– Nie – zaskoczeni byli wszyscy, lecz hrabianka kontynuowała niezrażona. – Znasz moją historię. Nie wiem skąd się bierze Twoja moc, lecz w jakiś sposób oparłeś się najsilniejszemu zaklęciu wiedźmy. Patrzysz mi w oczy i nie rzucasz się na mnie… – wyczuł w jej głosie echo dawnej zgrozy i poczuł chęć chronienia jej. – Chciałabym, żebyśmy się lepiej poznali. Mam miesiąc…. Wiem, że przyszedłeś tu szukając pracy, lecz chciałabym, abyś część dnia spędzał ze mną.

Następnego dnia zarządca nie mogąc znaleźć Amadeusza w jego pokoju przyszedł do kuchni. Oznajmił przy zaskoczonej kucharce, że hrabia życzy sobie, aby ten przeniósł swoje rzeczy do komnaty we wschodnim skrzydle. Resztę miał się dowiedzieć od syna hrabiego, który już na niego czeka. Mieli zjeść wspólnie śniadanie. Kucharka aż otworzyła usta ze zdziwienia. Amadeusz kiwnął jedynie głową, skończył rozpalać ogień, ukłonił się grzecznie kucharce i poszedł po swoje rzeczy.

Od tego dnia spędzał swój czas z hrabianką lub młodym hrabią, który również łaknął towarzystwa. Posiłki jedli z ich ojcem i z dnia na dzień atmosfera robiła się coraz bardziej domowa. Amadeusz nie zapomniał jednakże i o starym masztalerzu. Wieczorami zachodził do stajni i dzielił się ze starym swoją wiedzą. Gorliwie przysłuchiwał się im uczeń masztalerza, choć ten grzywę miał żółtą, nie czerwoną. Amadeusz, zanim rudowłosy wyprowadził się z zamku, znalazł czas żeby i z nim porozmawiać. Trudna to musiała być rozmowa, bo pomocnik często gniewnie lub szyderczo podnosił głos. Jednakże mężczyzna potrafił dotrzeć do gniewnego chłopca, bo ten gdy spakował swoje rzeczy i przekroczył bramę zamku nie ruszył w kierunku chaty rodziców. I tak ich tam było zbyt wielu. Ruszył szukać szczęścia i wiedzy na stepy.

Amadeusz czuł ile przyjemności sprawia mu towarzystwo dziewczyny. Z każdym upływającym dniem poznawał ją coraz lepiej i coraz więcej czytał z jej oczu. Pewnego popołudnia, gdy już miał się pożegnać, zatrzymał się w drzwiach altanki do której wspólnie dotarli spacerując.

– Zoja. Tak masz na imię. – Hrabianka otworzyła szeroko oczy, zaskoczona. Następnie roześmiała się szczęśliwa, czując dużą ulgę.

– Tak, jak to zgadłeś?

– Imię wydaje się bardzo ważne w waszym rodzie. Po kądzieli idzie tradycja, by nadawać silne imiona kobietom. Twoja mama miała na imię Wiktoria, a nad czym miała odnieść zwycięstwo? Nad klątwą. Czyli czego uniknąć? Śmierci, śmierci swojego dziecka, oddania jego duszy. Pomogło, gdy dowiedziałem się, że Twój brat to Aleksander: mężczyzna, który broni. Czego broni? Życia. Zoja – kiedy się jej kłaniał umieścił pocałunek na jej dłoni. Podnosząc głowę nie potrafił ukryć rumieńca.

– Zoju… nie wiem czy mi wolno mówić Ci po imieniu. Czuję, że się w Tobie zakochuję. Czuję jak tonę w Twoich oczach i jak mnie wzywają. Ale jednocześnie czuję swoje serce. A ono szczerze bije do Ciebie.

– Zgadując moje imię złamałeś drugą pieczęć scalającą klątwę. Pierwszą złamałeś nie poddając się szaleństwu. Silne i prawdziwe masz serce. Problem w tym, że jest i trzecia pieczęć. Ale ja wciąż nie wiem na czym polega wyzwanie. – dziewczyna czuła ciepło bijące od dłoni mężczyzny, który zatrzymał jej rękę w uścisku. – Choć….

Czekał spokojnie aż ubierze w słowa nieuchwytną dotąd myśl.

– Wiedźma wciąż powtarzała, że mam się do niej udać. Dwie pieczęcie złamane, może trzecią muszę złamać sama? Wciąż myślę o jej kamieniu. Od kilku nocy śni mi się to, co się w nim porusza. Gdy mój brat udał się do wiedźmy po raz pierwszy, było to nocą. Drugi raz udali się tam za dnia, zbrojnie, całą kampanią. Jutro pełnia. A pojutrze moje urodziny. Jeśli mam rację, wrócę do domu i będę mogła wieść normalne życie. Jeśli nie, to wytłumacz proszę ojcu i bratu co się ze mną stało.

– Pozwól mi jechać z sobą.

– Nie. Czuję, że w podróż udam się sama. Choć przecież sama nie będę. Towarzyszyć mi będą wszystkie kobiety z mojego rodu.

Amadeusz patrzył jak Zoja oddala się w stronę zamku. Sam został na miejscu. Targały nim mocne emocje. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że pozwala jej samej stawić czoła tak groźnej kobiecie. Wiedźma mogła wymusić na niej wszystko, nałożyć nową klątwę, zastraszyć. Wszystko w nim wyło, żeby chronić ukochaną. I to wycie go zatrzymało. To nie moje, powiedział sobie z zaskoczeniem. Wsłuchał się więc we własne serce. Znalazł tam miłość i spokój i wiarę w siłę ukochanej. Znalazł też pewność, że zmartwienia mogą ją osłabić. Więc zamiast strachu skupił się na swoim uczuciu do niej.

Zoja nie znała dobrze swojej pokojowej. Zmieniały się prawie co tydzień, aby nie pozwolić sobie na przywiązanie do żadnej. Jednak postanowiła jej zaufać. Gdy przyszła pomóc jej przygotować się do snu, poprosiła ją aby sama założyła jej koszulę nocną i zasnęła w jej łóżku. Nie chciała zbyt szybko alarmować rodziny o swoim zniknięciu. Służąca przestraszyła się prośby. Wtedy Zoja sięgnęła w głąb siebie po magię, która od dawna w niej kiełkowała. Zatrzymała służkę i spojrzała jej głęboko w oczy. Czuła się tak, jakby jej moc wyszła z pęt nałożonych przez klątwę wiedźmy. Po raz pierwszy poczuła, że może ją naginać wedle własnych potrzeb. Służąca poczuła, że prośba płynie z dobrej intencji i posłusznie wykonała polecenia swej pani.

W stajni czekał na nią Amadeusz i gotowa do drogi klacz. Wiedziała, że tą klacz młody mężczyzna darzy szczególnym sentymentem. Poczuła wdzięczność i miłość w sercu. Podziękowała mu szczerze i przyjęła kolejny pocałunek w dłoń. Zaszeptała do klaczy i ruszyły pewnym galopem w stronę chaty wiedźmy.

Chatka wyglądała dokładnie tak, jak jej to opisał brat. Zdecydowała się nie pukać. Miała w sobie pewność, że nie tylko nie chce, lecz nie potrzebuje zgody wiedźmy na nic. Nawet na przekroczenie progu jej domu.

Starucha siedziała na drewnianym stołku, obok buzował ogień. Na szyi wisiał żywy kamień. Jednak blask z niego bijący mocno przygasł. Już nie była to silnie pulsująca, mocno pomarańczowa bryła. Był to stonowany, choć wciąż żywy brąz.

Na ustach wiedźmy rozlał się szyderczy uśmiech, gdy zobaczyła kto wszedł w jej progi. Zoja jednak nie dała jej czasu na żadne słowa. Bez strachu podeszła do staruchy, spojrzała jej głęboko w oczy.

– Wybaczam Ci. – czuła w sercu prawdę słów, które wypowiedziała. Jednocześnie poczuła współczucie dla wiedźmy. Przez ostatnie pięć lat dobrze poznała czym jest samotność.

– Unikasz Śmierci, zamiast ją zaprosić do siebie. Matka podarowała mi Śmierć. A ja od Śmierci otrzymałam wiedzę.

Zoja zerwała starusze rzemień, na którym wisiał kamień życia. Wiedźma unieruchomiona spojrzeniem dziewczyny nie mogła zareagować. Spętana jej współczuciem czuła jak się kurczy i zapada w siebie.

– Stare musi odejść, aby narodziło się Nowe. Wzywam na pomoc wszystkie widzące z mojego rodu. Wszystkie kochające matki z mojego rodu. Wszystkie siostry, które straciły brata. Oto dokonała się klątwa na nas nałożona. Uwolnijmy wszystkie dusze. Z miłością i akceptacją.

Zoja czuła obecność dusz wokół siebie oraz dusz, które jedna po drugiej opuszczały kamień. Czuła szczęście i miłość, które towarzyszyły ich powrotowi do rodziny dusz. Bez zdziwienia zobaczyła obok siebie Panią Życia i Śmierci. Pokłoniła się jej i wyszła z chaty, nie oglądając się za siebie.

Gdy wróciła do zamku, zastała Amadeusza uspokajającego szalejących ze zmartwienia ojca i brata.

Podeszła do swojej rodziny, zamknęła ich w ramionach. Czuła się silna i szczęśliwa.

– Klątwa została zniesiona. Wiedźma opuściła Życie. A ja swoje właśnie zaczynam.

Odwróciła się w stronę Amadeusza i pocałowała go w usta. Obudzona kobieta w niej nie chciała tracić ani chwili ze swojego odzyskanego, pięknego Życia.

***********************************

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *