Sans-serif fonts
Serif fonts

Przepowiednia

Dawno, dawno temu żyła sobie kobieta i żył mężczyzna. Poznali się pod pięknym, rozłożystym dębem. Spod jego cienia wyszli w stronę słonecznych wzgórz. Na jednym z nich pobudowali wspólnie dom. Często chadzali na spacery do swojego drzewa, które było niezwykłe. Oto Stworzyciel obdarował je ludzkim głosem.

W momentach trudnych jedno lub drugie szło na spotkanie swego nauczyciela, aby móc zrozumieć co przeżywa, co się dzieje, jak sobie z daną sytuacją poradzić. Drzewo, gdy się  poznali, obiecało im jedno: gdy będziecie gotowi powierzę Wam bardzo ważną przepowiednię, a stanie się to, gdy zabraknie Wam pytań.

Pewnego razu, po burzliwej kłótni z żoną, mężczyzna poszedł posiedzieć w cieniu drzewa. Odpocząć. Myślał intensywnie, pozwalał swym myślą przejąć ster swojego Życia. Usłyszał wówczas znajomy, powolny głos drzewa. Gdy drzewo mówiło w tym znanym rytmie przedłużonych sylab jego oddech zwalniał, bicie serca uspokajało się.

– Nauczyłeś się cierpienia, nauczyłeś się tego, że warto cierpieć. Puść. Wybierz trwać w pozytywnym. Wybierz akceptację. Wybierz piękne życie.

Ale jak ? Jak to zrobić gdy nie widzę nic pozytywnego w marudzeniu żony czy narzekaniu innych ludzi, którzy mnie otaczają.

– Puść zmaganie się z tą sytuacją. Oddychaj i rośnij. Wciąż rośnij i obserwuj gdzie chcesz i możesz rosnąć. W dół? W bok? Do góry? Każdy kierunek jest ważny i niesie ze sobą inne konsekwencje. Dobre dla Ciebie.

Mężczyzna nie od razu zrozumiał rady drzewa, lecz skrupulatnie je zanotował i wrócił do domu. Położył się spać. Rano wstał ze znanym sobie uczuciem zmęczenia i znużenia. Nawet zabawy z dziećmi nie dawały mu już wcześniejszej radości. Uciekał myślami od swojej codzienności, zdecydowany skupić się na sobie. Wydawało mu się, że to pozwoli mu w późniejszym czasie dać więcej od siebie. Nie widział, jak daleko już oddryfował od rodziny. W dół, w bok, do góry – powtarzał sobie w myślach i gdzieś z głębi szła odpowiedź: w dół, w dół, w dół….

Po pewnym czasie pod drzewem znalazła się jego żona, mocno zdenerwowana utarczką z mężem, a właściwie jego obojętnością, która do kłótni ją skłoniła. Potrzebowała poczuć się wysłuchaną. Oto co usłyszała:

– Chcesz się tego pozbyć, tego konfliktu, tych rad, nieposzanowania odrębności. Kierujesz swoją energię przeciwko czemuś lub komuś. A ważne jest, abyś swoją energię kierowała ku czemuś. Doświadcz uwolnienia i ulgi. Wystarczy, że przestaniesz napierać. Bez używania siły. Po prostu trwaj w sobie. Ja nie używam siły. A mam moc i jestem potężne.

Kobieta wtuliła się w drzewo i trwali tak wspólnie do późnego wieczoru. Wróciła do domu całkowicie uspokojona, choć jeszcze nie wszystko potrafiła objąć rozumem. Czuła się ukojona. Jednak codzienne obowiązki i codzienne zmęczenie szybko wypłukały tą harmonię, którą się napełniła przy drzewie. Dlatego postanowiła wrócić tam, aby móc znowu stanąć w swej sile.

– Nie, nie o siłę tu chodzi, a o moc płynącą z wewnątrz. Nie szukaj jej na zewnątrz, wówczas stajesz się zależna, stajesz się słaba, stajesz się ofiarą. Bo gdy z zewnątrz nie przyjdzie to, czego wydaje Ci się, że potrzebujesz, co wtedy? Co wtedy będziesz czuć?

Coraz częściej małżonkowie odwiedzali drzewo szukając rady lub ukojenia, chwili wytchnienia czy wsparcia. Wciąż szukali na zewnątrz, wciąż szukali osobno. Ruszali w tym samym kierunku, jednak całkowicie różnymi ścieżkami. A w domu coraz mocniej ciemniało.

Zmartwiona tym, w jakim cieniu przyszło żyć jej i jej rodzinie, kobieta udała się do drzewa. Opowiedziała ile daje z siebie, jak próbuje neutralnie podchodzić do sytuacji, które tak mocno nią wstrząsają, jak stara się schować emocje, odejść od urazy, przestać obwiniać…

– Widzisz, neutralność nie jest zła. Tylko co wniesie w ten świat, na którym urodziłaś się doświadczać? Co da Tobie czy osobom wokół Ciebie? A życie przecież polega na dawaniu. A co dasz, gdy tyle w Tobie wypartych emocji, myśli, pragnień? I czyje one są? I czym one są?

Po raz pierwszy wracając od swego drzewa kobieta czuła ogromnie dużo złości. Pytania poruszyły w niej coś długo uśpionego, niewygodnego. Coś, co domagało się, aby być zobaczone. Gdy ukołysała dzieci do snu, usiadła przy zapalonej świeczce, okryła się kocem, zamknęła oczy i zaczęła patrzeć. Patrzeć na to, od czego zbyt długo odwracała wzrok. Zupełnie nieświadoma, co tam jest. Od tego czasu w domu pojaśniało, ona zaczęła lepiej widzieć siebie i bliskich, zaczęła też widzieć zamrożoną ścianę między nią i mężem. Starała się ją roztopić uśmiechem i dotykiem, ale brakło już między nimi bliskości. Starała się o niej porozmawiać, jednak mąż nie chciał tej ściany widzieć, nie chciał o niej słyszeć. Był tak daleko.

Następnym razem poszła podzielić się z drzewem tym, co zobaczyła i jak mocno ją ta ściana przeraża.

Usłyszała:

– Czy jesteś szczęśliwa? I dlaczego nie jesteś? Odzyskaj zdolność panowania nad tym, co czujesz. Nie uciekaj od strachu, powitaj go. Czuj, a potem – uwolnij. Wraz z wydechem. Ty wydychaj ten strach, ja będę dla Ciebie wydychał światło. Wdychaj światło, a ja będę wdychał strach do transformacji.

I stali tak długo oparci o siebie, połączeni wspólnym oddechem.

Gdy wróciła od drzewa zdecydowała się porozmawiać z mężem. Nie była to łatwa rozmowa. Nie poszła tak, jak planowała, że pójdzie. Jednak słów wypowiedzianych nie dało się już cofnąć. A były to słowa, które paść musiały.

Gdy nazajutrz przyszedł do drzewa mężczyzna podzielił się swoją potrzebą wytchnienia, pracy z sobą, bez oceny jaką czuł w spojrzeniu żony. Czuł jak w domu, który z nią stworzył, brakuje mu powietrza.

– Słyszę Cię. Słyszę Cię wyraźnie i zapytam, co gotów jesteś z tym zrobić? Każda decyzja odnosi się tylko i wyłącznie do Twojej teraźniejszości. Zmień teraźniejszość. Wyznacz sobie cel i zmierzaj wytrwale, spokojnie, z radością w jego kierunku. Jak ja. Mam cel. Chcę być coraz bliżej nieba, chcę rozprostować ramiona, aby grać z wiatrem. Chcę mieć jak najdłuższe korzenie. Trwam w moim celu spełniając go, cieszę się drogą, nie celem. A wszystko bez pośpiechu. Taką moc w tu i teraz trzeba najpierw w sobie wykształcić.

Mężczyzna poczuł moc słów swego nauczyciela i poczuł jak w wielkim braku żyje obecnie. Długo stał przed drzwiami, niezdolny do tego, aby nacisnąć klamkę i wejść. Po drugiej stronie opierała o drzwi czoło jego żona. Długo stała czekając na to, aby nacisnął klamkę i wszedł do domu. Wreszcie położyła się spać w zbyt szerokim dla niej samej łóżku. Nie szukaj na zewnątrz. – przyszło do niej echo słów drzewa zanim zapadła w niespokojny sen.

Mężczyzna pobudował swój nowy dom na wzgórzu obok. Chciał być blisko swych dzieci i blisko nauczyciela.  Wzgórze z jednej strony było mocno skaliste, stromo schodziło w dół ku morzu. Postanowił wykuć tam sobie małą jaskinię, takie skalne wgłębienie do obserwacji gwiazd, fal, dzikiej przyrody. Szybko odkrył, że pod cienką warstwą skalną istnieje już ogromna, pięknie ukształtowana grota. Wiele czasu tam spędzał odizolowany od świata który znał, odkrywając całkiem inny świat, poznając siebie. I było tak, jak czuł że być powinno. Rósł w dół, w dół, w dół. I kopał przebijając się coraz głębiej, w coraz ciemniejsze rejony.

Ciężki to był z początku widok dla kobiety. Omijała pomieszczenia, z których okien widać było nowy dom niemęża. A jednak serce jej się radowało, gdy dzieci z ochotą tam biegły i z miłością wracały. Bo wiedzieli obydwoje,  że dzieci, by móc biegać radośnie po Ziemi, potrzebują dwóch nóg. Lewej i prawej. Mamy i taty. Miłość do dzieci pozwoliła jej coraz bardziej rozumieć i akceptować całą sytuację. Przez jakiś czas chodziła jeszcze do drzewa, z pytaniami lub z potrzeby bliskości. Jednak z czasem wizyty te ustały. Coraz więcej odpowiedzi przychodziło do niej z wewnątrz. Coraz więcej spokoju w sobie miała, coraz więcej mocy odzyskiwała.

Mężczyzna czuł się dobrze i swobodnie w swoim nowym domu, który wbijał się w skałę, z której częściowo składało się wzgórze. Dom ten otwierał się na naturalnie wydrążone w niej jaskinie i tunele. Gdy mógł być sam, wchodził coraz głębiej pod Ziemię. Coraz bezpieczniej się tam czuł. Coraz szerzej otwierał oczy i coraz więcej potrafił widzieć. Doszedł do tego, że nie widział jedynie czerni czy cieni. Pod ziemią nie czuł też ciężaru, który przygniatał mu ramiona. Lecz wyprostowany wędrował po podziemnych tunelach, coraz liczniej odnajdując skarby: przepiękne formacje skalne, naturalne posągi, kamienie i kryształy. Coraz lepiej poznawał bogactwo Ziemi, siłę skał, potęgę ciszy i nocy. Po wielu miesiącach dotarł do podziemnego źródła. Źródła o intensywnym zapachu i mroźnej wodzie. Długo nie potrafił się w nim zanurzyć. Jednak coraz częściej wędrując dobrze sobie znanymi tunelami kierował swoje stopy ku lodowatej tafli.

Gdy odważył się wejść do wody przejmujące zimno wyparło resztkę powietrza z jego płuc. Chciał wyskoczyć, jednak lodowata woda obezwładniła go. Poddał się więc temu odczuciu i oddychał, oddychał. Początkowo urywanie, rozpaczliwie wręcz chwytając każdy kęs powietrza. Powoli oswajał się z doznaniami, uspokajał i wydłużał oddech. Wydychał więc strach i opór i głębiej zanurzał się w zimną toń. Czekał tam na niego ojciec. Broczył w wodzie przerażony tym, co go otacza. Samotny i zagubiony. Mężczyzna oswajał się z tym obrazem. Po pewnym czasie zawołał doń, oferując pomocną dłoń, ale ojciec go nie widział. Wówczas mężczyzna porzucił pomysł pomocy, gdyż przypomniał sobie o wiedzy starej jak świat. On jest duży, a ja mały w tej relacji. Co może dziecko? Dziecko może kochać. Mężczyzna wysłał więc ojcu miłość. Ciężko mu było z tym uczuciem, nie miał zbyt wielu dobrych wspomnień związanych z własnym tatą. Zatrzymał się więc i ponownie wydychał opór, żal i złość. Wówczas energia miłości popłynęła niczym wartki strumień złotej energii. A im więcej dawał, tym więcej otrzymywał. Doświadczając odwiecznego prawa wszechświata, wszystko co dajesz, wysyłasz, wszystko to do Ciebie wraca. I czuł jak rośnie w nim miłość do siebie samego. I czuł jak prostują mu się plecy, otwiera klatka piersiowa. Strumieniem miłości uzdrowił to, co bolało, a czego nawet nie potrafił nazwać. Gdy wrócił z tej podróży, czuł, jakby był innym człowiekiem i z nowym spojrzeniem ruszył w Życie.

Kobieta natomiast czuła ogromną potrzebę zadbania o siebie. Ukochania, utulenia, zaakceptowania. Pamiętała o radzie od drzewa, aby przestać stawiać opór, aby być szczęśliwą. Rozumiała już, że szczęście jest w niej, musi jedynie dobrze się sobą zaopiekować. Pracując ze sobą, zaczęła tworzyć wokół domu przepiękny, kolorowy ogród. Bycie tak blisko Ziemi koiło ją i ukorzeniało. Sadzenie ziaren, podlewanie, ciche przemawianie do kwiatów pomagało jej pracować ze swoją wewnętrzną dziewczynką. Pracując w ogrodzie odkryła, że pracuje ze sobą pod różnymi postaciami. Pracowała z dziewczynką i pracowała z kobietą, pracowała z matką i coraz częściej czuła, że jest jeszcze jeden jej aspekt jeszcze przed nią nie odkryty. Gdy nawoziła rośliny i chroniła je przed grzybami najsilniej czuła potrzebę wsparcia i czucia matki w sobie. Gdy dbała o ogród kwiatowy, przytulała policzek do jabłoni lub z rozmarzeniem wdychając kwietną woń przyglądała się chmurom rozbudzała w sobie czułość do wewnętrznej kobiety. Ogródek rósł i piękniał.

Dzieci biegały szybkie jak wicherki między kwietnym domem mamy i skalistym taty. Uwielbiały zabawy i prace w ogrodzie, w którym każde miało swoje grządki i z dumą przyglądały się owocom swojej pracy. Kochały podziemne spacery z tatą i przyglądanie się wzburzonym falom wsłuchując się w opowieści, którymi tata coraz częściej się z nimi dzielił. Stojąc mocno na dwóch nogach, oddychały pełną piersią.

Pewnej nocy kobiecie przyśnił się sen o gorącym źródle, które miało się znajdować niedaleko jej domu. Wciąż czuła zaskoczenie, gdy wybudziła się rankiem ze snu. Znała okolicę całkiem dobrze. Wiedząc, że dzieci przebywają tego dnia ze swoim ojcem, postanowiła odnaleźć źródło, które ją zaprosiło w sennym widzeniu. Gdy dotarła na miejsce i zrzuciła swoje ubranie, weszła bez wahania do gorącej wody. Poczuła jak ta ją otula. Sama pogłębiła to uczucie, otulając się ramionami. Przymknęła oczy. Po pewnym czasie jedną dłoń położyła na sercu, drugą na brzuchu. Oddychając do serca wyobrażała sobie, jak kojące ciepło przepływa przez jej całe ciało. Rozluźniała stopy, nogi, brzuch, piersi, ramiona, dłonie, twarz…. Wszystkie części ciała. I oddychała, poddawała się oddechowi który orzeźwiał i uzdrawiał. I czuła, jak z każdym oddechem, cała się rozświetla. Nie była już pewna, czy zasnęła, czy może przyszła do niej wizja płynąca z oddechu.

W pewnym momencie zobaczyła przed sobą swoją matkę klęczącą z pochyloną głową. Matka wyciągała coś spod tafli wody. Coś trudnego, coś, co przerażało, coś, co odpychało, coś, co wyzwalało krzyk w gardle. Wyciągała to i zwijała, i wpychała w wypełniony światłem worek. Wtedy zobaczyła, że za jej matką ustawił się cały rząd kobiet. Widziała swoją babcię i prababcię, reszty kobiet nie znała. Ale gdy spojrzała każdej w oczy, w głowie pojawiało się imię. Widziała swój ród, ich miłość do siebie i czuła ich wsparcie. Jej matka stanęła przed nią. Zebrała już swoje ciężary w rozświetlonym worku. Ona miała siły je unieść. Kobieta, jako jej dziecko, nie miała tego obowiązku. Wszyscy bowiem mamy moc unieść ciężary naszych decyzji i lekcji. Wystarczy, że przestaniemy je nosić za innych. Młoda kobieta poczuła się tak lekko, jak nigdy wcześniej. Poczuła radosne gulgotanie w brzuchu i roześmiała się w głos. Zobaczyła jak pokolenia kobiet jej rodu kładą sobie po kolei dłonie na ramionach, tworząc przepływ dla bezwarunkowej miłości oraz uzdrowionej, bezpiecznej energii kobiecej. Na koniec zbliżyła się do niej mama, z potęgą miłości całego rodu za swoimi plecami. Położyła dłonie na ramionach córki i wówczas kobieta doświadczyła czym jest bezwarunkowa miłość i bezinteresowne wsparcie. Mogła ponieść te wartości w świat. I tak oto dokonało się. Uzdrowiła coś, co uwierało, a było nienazwane. Gdy wyszła ze źródła, by wrócić do domu czuła, że narodziła się na nowo.

A drzewo patrzyło i widziało, i kochało.

Ani razu przez te miesiące, które wkrótce przerodziły się w lata, ani kobieta, ani mężczyzna nie zaszli do swego drzewa. Zajęci rzetelną pracą nad sobą i Życiem, nie byli ciekawi przepowiedni. Cieszyli się drogą do wciąż nowych celów. Darzyli się szacunkiem i sympatią, i wdzięcznością, że dane im było się spotkać. Kochali swoje dzieci ponad wszystko i ta miłość spajała ich jako rodzinę. Skupieni do wewnątrz, rośli i dojrzewali, choć każde na innej ścieżce. Każde kroczyło w innym kierunku, swobodnie i z radością. A dąb widział i cieszył się z tego, co widzi. Czuł, że gotowi są usłyszeć już przepowiednię, choć radowało go, że już jej nie potrzebują. Wiedza przecież płynie z wewnątrz.

****

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *