Sans-serif fonts
Serif fonts

Z Tobą

Żyły kiedyś, daleko stąd, piękne siostry. Były do siebie tak podobne, jak dwie krople wody. Nawet ich matka nie pamięta, która pierwsza przyszła na świat. Jakby w tym momencie było równie ważne, że pojawiły się razem. Tego samego dnia zaczęły gaworzyć, raczkować, stawiać pierwsze kroki. Wspólnie powiedziały pierwszy raz mama i stanowcze nie. Zwane w rodzinie Iskierkami, długo nie miały prawdziwych imion. Ciężko było najbliższym znaleźć odpowiednie. Pewnego dnia, w lesie, gdzie matka zabrała je, aby móc nazbierać słodkich jagód, znalazła je stara czarownica. Patrzyła na nie przez długi czas w milczeniu, obserwując jak się bawią szyszkami. Zaniepokojona milczącą postacią matka przyklękła przed córkami, zasłaniając je przed wzrokiem kobiety.

– Nie mnie musisz się obawiać. One potrzebują prawdziwych imion. – matkę dziewczynek przeszedł dreszcz, wyczuła jednak mądrość usłyszanej rady.

– Nie potrafię ich nadać. – odpowiedziała bezradnie.

– Bo nie Twoje to zadanie. Zbyt słaba jesteś, a one potrzebują prawdziwej siły. Prawdziwych imion. Prawdziwych doświadczeń.

Tego dnia matka dziewczynek bardzo zaniemogła, a trzy dni później zmarła. Na pogrzebie pojawiła się nikomu nieznana kobieta, jednak dziewczynki bez wahania podbiegły do niej i złapały ją za ręce. Nazwały ją ciocią i tak już zostało. Tato pozwolił cioci zamieszkać w starym domu babci, która zmarła w dniu narodzin dziewczynek. Dom stał na drugim końcu rozległej łąki i należał do rodziny od wielu pokoleń. Ciocia natychmiast nadała im imiona. Spojrzała jednej w oczy i powiedziała Jaśmina, spojrzała drugiej i powiedziała Halka. Ojciec zdziwił się, gdyż spodziewał się imion bardziej podobnych do siebie. Często też mylił je między sobą, jednak żadna kobieta nigdy ich imion nie pomyliła. Wystarczyło spojrzeć im w oczy – od nadania imienia oczy Jaśminy stały się zielone, a Halki – brązowe. Pod troskliwą opieką cioci dziewczyny zaczęły się od siebie odklejać. Każda zaglądała w siebie i znajdowała tam przeróżne dary. Uczyły się razem, wspólnie poznawały świat, jednak tam gdzie Jaśmina szła powoli i z namysłem, tam Halka śmigała bosymi stopami przed siebie.

W dniu, w którym otrzymały swoje pierwsze długie suknie oraz upięły długie, pszeniczno-złote włosy w koki nad karkiem, tato podarował im złote medaliony. Każdy z nich się otwierał i zawierał dwa zdjęcia. Z lewej strony widniało zdjęcie łagodnie uśmiechniętej mamy, z jej oczu biła ogromna miłość do córek. Z prawej strony było ich zdjęcie zrobione miesiąc wcześniej. Stały objęte, śmiało patrząc w obiektyw. Ciocia zachwyciła się prezentem.

– To dar ogromnej wartości. Oto przypomnienie, że zawsze towarzyszy Wam miłość, że pełne jesteście wiary i odwagi, oraz że dzięki swoim korzeniom możecie zajść daleko, choć nigdy nie zgubicie drogi powrotnej do domu. – Dziewczęta objęły ojca z wdzięcznością.

W dzień świętej Mokoszy udały się pod rozłożystą lipę tuż poza granicami ich małej wioski. Wraz z innymi dziewczętami siadły w kręgu, by wyplatać wieńce. Wplatały w nie poza źdźbłami żyta czy pszenicy, koniczyny, paproci i kwiatami polnymi, intencje i życzenia. Halka użyła przede wszystkim niebieskich niezapominajek i chabrów, Jaśmina wybierała kwiaty czerwone i różowe. Spojrzały z zaciekawieniem na swoje wzajemne wieńce i zakochały się w tym, co siostra przygotowała. Ze śmiechem obdarowały się stworzonymi wiankami i ruszyły z pieśnią na ustach za powoli znikającymi koleżankami. Doszły wszystkie nad rzekę i nucąc powtarzały w myślach zaklęcia i marzenia. Halka i Jaśmina chwyciły sprezentowane sobie wieńce i rzuciły z dużą siłą w nurt rzeki. Niebieski wieniec popłynął wartko, czerwony zawirował kilka razy i – rzecz niezwykła – pochłonęła go woda. Jaśmina zakrzyknęła zatrwożona, jednak Halka tylko się roześmiała. Nie potrafiła się przejąć, z żartem powiedziała, że wystarczy Jaśminy przejęcia za nie obie. Tej nocy położyły się późno spać. Gdy opowiedziały ciotce o wymianie wieńców oraz zatonięciu wieńca Halki, ciotka zabrała je do spiżarni, wręczyła im woreczek zboża i poprosiła aby zrobiły z niego mąkę, a następnie ciasto na chleb. Jednej dosypała doń nasion słonecznika nic dziewczętom o tym nie mówiąc. Dopiero potem pozwoliła siostrom położyć się spać. Sama dopilnowała, by chleby pięknie wyrosły w rozgrzanym nocą piecu.

Nazajutrz ciotka owinęła każdy w czystą szmatkę, dołączyła do pakunku kilka jabłek, twardy, żółty ser i kilka srebrnych monet, następnie zwróciła się do bliźniaczek wkładając każdej w dłoń szmaciany plecaczek:

– Wyruszycie teraz w drogę. Wrócicie za trzy dni, trzy tygodnie, trzy miesiące lub trzy lata. Jedna z Was uda się na południe, mam tam przyjaciółkę, która zgodziła się przyjąć jedną uczennicę pod swój dach. Jest znachorką. Druga z Was wyruszy na wschód, gdzie mieszka stary pustelnik. To będzie trudne zadanie, przekonać go, aby podzielił się on swoją wiedzą. Jednak jeśliby się to którejś udało, zdobyłaby coś najcenniejszego na tym świecie. – starsza kobieta spojrzała dziewczętom głęboko w  oczy, uniosła pakunki, wyczuła ciepło bijące od ziaren słonecznika w chlebie i podała ten pakunek Halce. Gdy ta dotknęła materiału bez wahania wybrała drogę na wschód. Jaśmina odetchnęła z ulgą. Obawiała się spotkania z pustelnikiem, wolała udać się na nauki do kobiety.

Ucałowały ciotkę, następnie mocno się przytuliły. Jedna i druga nieswojo czuły się z pomysłem, że tak długi czas przyjdzie im spędzić osobno. Gdy podnosiły pakunki z ziemi, ich sznurki się poplątały i Halka uniosła plecak Jaśminy, a Jaśmina plecak z chlebem wypełnionym ziarnami słonecznika. Ciotki czoło, gdy zrozumiała co się zdarzyło, rozpogodziło się.

***

Dziewczęta pożegnały się z ojcem, uścisnęły się po raz ostatni, i powędrowały przed siebie. Jednak gdy Jaśmina, która wybrała południową drogę, trafiła na obrzeża lasu, uświadomiła sobie, że zmierza na wschód. Kilkakrotnie próbowała zawracać, znała przecież tą okolicę bardzo dobrze, jednak każdorazowo po kilku zakrętach znajdowała się w cieniu ogromnego lasu. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Uspokoiła szybko bijące serce i weszła w zielone królestwo. Była wiosna i las miał jej do zaoferowania całe bogactwo jagód i innych owoców, korzonków i liści młodych pokrzyw. Szemrzące strumienie koiły jej łaknienie. Trzeciego dnia wędrówki spotkała na swej drodze łosia. Piękny i majestatyczny, z ogromnym porożem, zachwycił ją. Stanęli naprzeciw siebie patrząc sobie w oczy. Jaśmina bała się głośniej odetchnąć, aby go nie spłoszyć. Pokłoniła mu się w ogromnym szacunku, a gdy się podniosła, łosia już nie było, stał natomiast naprzeciwko niej stary człowiek. Zamrugała, zdziwiona. Był to pierwszy człowiek, którego zobaczyła odkąd weszła do lasu.

– Dzień dobry, szukam drogi do pustelnika, wie Pan może czy idę w dobrym kierunku?

– Nie wiem czy idziesz w dobrym kierunku. – odpowiedział jej starszy mężczyzna odwrócił się i odszedł.

Chciała jeszcze za nim zawołać, ale jakby rozpłynął się w powietrzu… Pozostawił po sobie sosnowy zapach i wrażenie, że w lesie zrobiło się bardziej zielono.

Następnego dnia las się skończył i Jaśmina znalazła się na równinach z kilkoma małymi wioskami. Długo musiała wędrować. Po drodze wielokrotnie pytała o pustelnika, jednak nikt o nim nawet nie słyszał. W każdej z wiosek, w których się zatrzymywała, bez trudu znajdowała nocleg, była też szczodrze częstowana przy stole tym, czym dysponowali gospodarze. W zamian pomagała przy zbiorach, przy gotowaniu lub doglądała dzieci, po czym ruszała dalej. Początkowo czuła się dobrze pośród tych ludzi, choć bardzo jej brakowało rozmów z siostrą i ciotką. Ludzie ci wydawali się szczęśliwi, zadowoleni ze swojego losu. Jaśmina jednak czuła się coraz bardziej zmęczona w ich towarzystwie. To dlatego po tygodniu wędrowania między wioskami w poszukiwaniu wskazówek opuściła doliny i ruszyła z powrotem w kierunku lasu. Coś jej mówiło, że źle zadała pytanie tajemniczemu mężczyźnie. Odczytał je on dosłownie i odpowiedział, a przecież ciotka jej tyle razy powtarzała, że nie ma czegoś takiego jak zły czy dobry kierunek. Ważne, że idzie się własną ścieżką, poznaje siebie i Życie na własną rękę.

Stał tuż za linią pierwszych drzew. Jego zielone oczy przykuwały uwagę. Mimo, że siwy i z długą brodą, ciało miał silne i wyprostowane.

– Wróciłaś. – powiedział z zadowoleniem.

– Tak. Czasem warto wrócić… – zakłopotała się własnymi słowami i zaraz poczuła dziwny wstyd za własne zakłopotanie.

– Nie trzeba, dziecko. Nie trzeba się wstydzić. Chcesz mnie o coś zapytać?

– Tak. Gdzie znajdę pustelnika?

– Potrzebujesz udać się na wschód. Trzy tygodnie zajmie Ci droga, jeśli będziesz miała dobrego konia. Dłużej, jeśli zamierzasz iść pieszo.

Jaśmina posmutniała wyraźnie. Przerażała ją tak długa droga, pomyślała nawet o powrocie do domu.

– Jakie zwierzę zobaczyłaś, gdy podszedłem do Ciebie po raz pierwszy? – pytanie starszego mężczyzny odwróciło jej myśli.

– Łoś wyszedł mi naprzeciw. Był tak ogromny… – przerwała sama sobie z zachwytem tonąc we wspomnieniu.

– Łoś jest królem lasu. Jeśli udzieli Ci pomocy, dotrzesz na miejsce w mgnieniu oka. Nie ma szybszego stworzenia w tym lesie. Poradzi sobie nawet na najbardziej bagnistej, podmokłej ziemi, którą będziesz potrzebowała pokonać, aby dotrzeć do Chaty przy Wzgórzu. – po tych słowach zniknął, a chwilę później z leszczyny wyszedł łoś majestatycznie stąpając po zarośniętej, starej ścieżce. Jaśmina nie poruszyła się. Wiedziała że już ją wyczuł i czekała aż podejdzie na tyle blisko, by mógł ją zobaczyć. Ale to był naprawdę niezwykły łoś. Płynne złoto skrzyło mu się w oczach, których nie spuszczał z oczu dziewczyny. Otarł się o nią bokiem, co zachęciło ją, aby delikatnie podprowadzić go do powalonego pniaka. Z ziemi nigdy nie udałoby się jej dosiąść zwierzęcia. Już na grzbiecie poczuła się mocno niewyraźnie. Czuła jakby zrobiła coś wstydliwego, tak wykorzystując to majestatyczne zwierzę. Łoś na szczęście nie miał żadnych szalonych rozterek napędzanych wstydem. Szybko ruszył przed siebie, jakby od początku wiedział jaki jest cel dziewczyny.

Poobijana zeszła z niego po zaledwie trzech godzinach. Las już dawno zniknął im za horyzontem, minęli też najniebezpieczniejsze moczary. Teraz, w przepięknej dolinie pełnej strumyków i małych stawów, wyraźnie odcinała się na horyzoncie mała góra ze ściętym wierzchołkiem. Jaśmina była pewna, że po drugiej stronie zbocza odnajdzie chatę pustelnika. Klęknęła przy strumieniu i łapczywie napiła się wody. Gdy podniosła głowę, łosia już nie było.

***

Halka, która obrała kierunek na las graniczny, z zaskoczeniem odnalazła się na ścieżce wzdłuż rzeki. Zamrugała szybko powiekami i przetarła oczy. Wiedziała w jakich miejscach może ją bezpiecznie przekroczyć, by z powrotem skierować się na wschód, jednak każdorazowo po przebrnięciu rzeki wciąż widziała las po drugiej stronie wartkiego koryta. Wzruszyła ramionami i roześmiała się.

– Dobrze, prowadź! – krzyknęła wesoło i powędrowała bez celu przed siebie. Śpiewem witała każdą chmurę, której kształt się jej spodobał. Postanowiła jak najwięcej zapamiętać ze swej wyprawy, by móc potem wszystkim podzielić się z siostrą. Tuż po zachodzie słońca dotarła do podnóża gór skalistych. Znała je dobrze. Ojciec nie raz zabierał je tu na piesze wędrówki. Bez trudu odnalazła szeroką, nisko położoną jaskinię, w której planowała spędzić noc. Z krótkiego snu rozbudziło ją pohukiwanie sowy.

– Idź sobie, Huhu – powiedziała sennie, używając dziecięcej nazwy na sowę.

Ale Huhu została. Towarzyszyła potem Halce w przeprawie przez góry, szczególnie zadowolona gdy mijały bory świerkowe. Wreszcie zostawiły góry za sobą i zeszły do małej wioski, której chaty wyrastały od samej granicy najstarszego boru. To właśnie w tej wiosce mieszkała stara przyjaciółka cioci, znachorka. Duży dom, z ogromnym, pachnącym ogrodem znajdował się kilkadziesiąt kroków od pradawnego lasu. Halka zdążyła zobaczyć studnię i nierówne rzędy roślin rosnących za płotem, gdy usłyszała szum ogromnych skrzydeł. Odruchowo pochyliła głowę i skuliła ramiona. Duży, czarny kruk przeleciał tuż nad nią, co wyraźnie rozzłościło Huhu. Sowy potrafiły polować na kruki, jednak tu malutka Huhu nie miałaby szans z ogromnym, czarnym ptakiem. Nie musiał nawet zwoływać swych braci. Huhu nie miała szans z potężnym stworzeniem.

W tym momencie na ganku pojawiła się piękna kobieta. Długie czarne włosy przetykane siwymi pasmami sięgały zgrabnych pośladków. Kobieta miała coś dziewczęcego w uśmiechu, choć z oczu wyglądała dojrzałość.

***

Minął miesiąc odkąd Jaśmina zamieszkała w Chacie przy Wzgórzu. Pustelnik przede wszystkim uczył ją słuchać. Siedziała w uważności wsłuchana w pieśń wiatru, w szepty liści, w tajemnicze rozmowy nietoperzy. Siedziała świadomie wsłuchując się w siebie. Początkowo uwagę przyciągały szumy w głowie czy uszach, rytm bijącego serca, poczucie przepływów w ciele. Potem zaczynała słyszeć więcej, napływały też obrazy. Codzienna rutyna zaczynała się ruchem. Pustelnik nie tłumaczył czym są dziwne pozycje które miała naśladować, jednak już po miesiącu spokojnych a intensywnych ćwiczeń jej ciało wyraźnie się wzmocniło. Pewnego ranka, tuż po śniadaniu, pustelnik powiedział do Jaśminy:

– Potrzebujesz wejść na szczyt wzgórza. Po drodze spotkasz za zwaloną sosną okrągły kamień. Spróbuj wepchnąć go na wzgórze. Zobacz, czy dotrzecie tam razem.

Jaśmina codziennie po śniadaniu szła ścieżką na wzgórze i gdy docierała do momentu w którym ostatnio zostawiła kamień, to z rezygnacją, czasem ze złością, pchała go pod górę. Czuła narastający opór i niechęć. Ciało bolało z napięcia i frustracji, a Jaśmina czuła jakby już na niczym nie mogła skupić swojej uwagi. Przestała mieć wybór. Cierpienie i złość sprawiały, że głaz stawał się coraz cięższy.

Pewnego dnia przy śniadaniu Jaśmina poprosiła pustelnika:

– Proszę pomóż mi. Pokaż jak dotrzeć na szczyt wzgórza.

– Wypij wodę i chodźmy.

Gdy doszli do miejsca, w którym leżał kamień, Jaśmina poczuła natychmiast ogromne zmęczenie. Pustelnik jednak nawet nie zatrzymał się przy kamieniu. Przeszedł obok obojętnie i spokojnie kontynuował drogę na szczyt. Jaśmina zatrzymała się i czuła jak ogarnia ją złość. I z tą złością właśnie przeszła wzburzona obok kamienia i ze złością całą drogę wpatrywała się w plecy pustelnika.

Tuż przed szczytem Jaśmina wraz z wydechem wypuściła całą złość z siebie. Pojęła różnicę analizując polecenie pustelnika sprzed kilku dni „Potrzebujesz wejść na szczyt wzgórza. Po drodze spotkasz za zwaloną sosną okrągły kamień. Spróbuj wepchnąć go na wzgórze. Zobacz, czy dotrzecie tam razem.”

Gdy pustelnik zwrócił spokojne spojrzenie na swoją uczennicę, ta odpowiedziała:

– Nie mogłam wejść na szczyt z tym kamieniem. Zapomniałam, że mogę wejść tam sama. Poczułam złość, gdy nie wykonałeś najmniejszego wysiłku, żeby spróbować wepchnąć kamień pod górę. Ale teraz…. Teraz widzę różnicę. Ty nie szedłeś do głazu, jak ja przez te wszystkie dni. Ty szedłeś w górę, na szczyt.

Pustelnik zadowolony podszedł blisko do dziewczyny i w łagodny sposób dopowiedział:

– Twoje skupienie na głazie to takie skupienie ludzi na tym, co nieważne. Na ich reakcjach, wewnętrznych monologach, czy nawet dialogach. Czasem tam są całe armie, wielogłosy, których zdawałoby się nikt nie kontroluje – roześmiał się po raz pierwszy głośno. Jaśmina chłonęła każde słowo. – Większość stresu i zmartwień jest po nic, nigdy nie wychodzi poza ramy naszych szalonych umysłów. Kiedy stawiamy opór temu, co nas tam męczy, a czego nie chcemy, to trwa i wraca, wciąż wraca. Jak Ty dzień w dzień wracałaś do głazu, choć mogłaś podjąć decyzję, że starczy. Skupienie na celu, to lekcja dyscypliny i odebrania władzy szalonemu umysłowi.

Popatrzył na nią raz jeszcze i zapytał:

– Czy przyczyna tego co czułaś leżała w zadaniu przesunięcia głazu?

– Nie, przyczyna była we mnie.

– Jak więc poradziłaś sobie z zadaniem?

– Zrozumiałam, że każdy z nas jest jednocześnie mistrzem i uczniem. Poprosiłam Cię o zajęcie roli ucznia, wykonanie zadania, abym i ja mogła stać się prawdziwym uczniem, ucząc się od Ciebie.

– Czego więc się nauczyłaś?

– Że należało puścić ważność głazu i skupić się na mojej podróży po ścieżce.

Pustelnik po raz pierwszy przytulił ją delikatnie do siebie. Od tej pory lekcje odbywały się już bardziej wprost. Jaśmina rozbudziła w sobie zaufanie do siebie i co dzień odczuwała coraz więcej energii do pracy.

Zasypiając przypominała sobie ważne lekcje z minionych dni. „Odczuwasz złość w umyśle, ale nią nie jesteś. Co roznieca w Tobie złość? Głaz? A co on zrobił?”

***

Tymczasem Halka dość swobodnie podchodziła do zadań wyznaczanych jej przez znachorkę. Była bardziej ciekawa samej kobiety, która wzbudzała w niej delikatną zazdrość. Wstydziła się zresztą tej swojej zazdrości.

Co wieczór próbowała dowiedzieć się czegoś więcej o znajomej swojej ciotki, wciąż nie wchodząc poważnie w relację uczennica – nauczycielka. Chciała z nią wejść w relację koleżeńską i swobodną, odwracając swoją uwagę od zadań i lekcji. A dziś, dodatkowo, jej myśli zaprzątał chłopiec, którego spotkały na miejskim placu targowym. Udawały się tam codziennie, aby sprzedawać swoje ziołowe wyroby.

– Jak to jest z tą miłością? – zapytała z nieobecnym spojrzeniem, błądząc gdzieś w marzeniach. Widziała, że na targu wzrok chłopaka przyciągnęła ona sama i jakaś miejscowa, śliczna blondynka. Ponownie poczuła dobrze już sobie znane uczucie zazdrości.

Znachorka popatrzyła na nią uważnie odpowiadając – Miłość nie musi się spieszyć – powiedziała – To ludzie się spieszą. – Po czym wstała, sięgnęła po zioła szczelnie zamknięte w starej puszce, zalała je dość ciepłą wodą i podała dziewczynie.

Halkę zaskoczyła odpowiedź. Skąd by znachorka wiedziała, jak bardzo boi się że ktoś ją ubiegnie o względy ładnego chłopca.

– Pewnie Cię zaskoczę, ale chyba się dziś zakochałam…

Znachorka roześmiała się głośno, z brzucha, czym wywołała złość swej niezbyt pilnej uczennicy.

– Tak, kobietę w pewnym wieku może zaskoczyć już tylko prawdziwa miłość. – roześmiała się ponownie – resztę zdążyła już zobaczyć.

– A miłości? Miłości nie widziała? – podjęła grę Halka. Czuła jak serce jej przyspiesza. Przecież czuła się taka zakochana.

– Widziała, doświadczyła – spokojnie odpowiedziała starsza z kobiet. – Miłość nigdy nie umiera, nie znika, to najpotężniejsza siła we wszechświecie. Ludzie odchodzą, a miłość zostaje. Zmienia się. Ale jako że wszyscy pochodzimy z Miłości, i Miłości mamy się uczyć i doświadczać, to i Miłość będziemy czuć, gdy tylko przestaniemy wobec niej oporować.

Powiedziały sobie dobranoc i udały się na spoczynek.

Gdy wstały nazajutrz z pokoju Halki dało się słyszeć krzyk przerażenia. Zaraz za nim pojawił się hałas potrąconego taboretu, brzęk rozbitej szklanki i ciche jęki dziewczyny. Znachorka nie ruszyła się ze swojego miejsca, czekając na uczennicę w kuchni. Wkrótce Halka wyłoniła się ze swojej sypialni. Niewidzące, szeroko otwarte oczy pełne były łez. Wyciągając ręce przed siebie powoli kierowała się w stronę kuchni. Gdy dotarła i opadła na ławę rozpłakała się i zaczęła prosić starszą z kobiet o wrócenie wzroku. Nie musiała pytać, co się stało. Wciąż czuła gorycz wczorajszych ziół na języku.

– Coś w Tobie opiera się przed nauką. Sunie po powierzchni nie chcąc zaglądać głębiej. Dlatego usunęłyśmy rozpraszający Cię zmysł, abyś mogła zanurkować głębiej. Popracujesz z tym swoim oporem. – Halka usłyszała jak przez okno wleciał do kuchni duży kruk znachorki.

– Pazur będzie Cię prowadził, łatwo usłyszysz szum jego skrzydeł. W nocy zmieni go Twoja sowa. Naszykowałam Ci prowiant, wodę będziesz pić ze Źródła. Wróć na dalsze nauki, gdy odzyskasz wzrok.

Kruk zaprowadził upadającą co chwilę Halkę na pobliską górę. Weszła za nim do jaskini, która niska i długa ciągnęła się aż do krystalicznie czystego źródła. Tam rozłożyła koce i baranią skórę, które miały ją chronić od zimna, i rozpłakała się ze złości.

Szum skrzydeł kruka zwiastował dzień, a pohukiwanie Huhu niosło informację o zapadającej nocy. Halka czuła opór, ale gdy otwierała oczy nie widziała tego, co na nią napierało. Każdorazowo po zamknięciu powiek czuła opór i wykonując pracę z tą energią: odpierając ten opór lub uginając się pod nim, czuła się coraz bardziej wykończona. Pewnego dnia usłyszała dziwny głos. Czyżby kruk znachorki do niej przemówił? W sumie to by już we wszystko uwierzyła. Gdy spała jej nauczycielka przynosiła prowiant, więc to nie z głodu miała te halucynacje.

Co wiesz że trzeba zrobić, ale odczuwasz opór? A po chwili: To, czemu stawiasz opór trwa. Temu oddajesz moc nad sobą, zasilasz i tego pojawi się coraz więcej i więcej. – Więcej… więcej… więcej… odbijały niemo ściany jaskini.

Z czym więc możesz pracować?

Halka poczuła jak Huhu wtula jej się w brzuch, układając delikatne ciałko na skrzyżowanych w siadzie kolanach. Poczuła jak rośnie w niej ciepłe uczucie.

– Z miłością. – odpowiedziała z głębi trzewi.

– Energia miłości jest za czymś, a energia siły jest przeciwko czemuś i dlatego się kończy, pozostawiając Cię bez sił. Za czym więc jesteś, przeciw czemu przestaniesz oporować? Mówił wciąż do niej niemy kruk. – Uwolnij więc ten opór.

– Jak?

– Poczuj go w ciele, a potem wraz z wydechem wypuść go. Tylko akceptacja pozwoli Ci znaleźć rozwiązanie sytuacji. Stawiając opór nie potrafisz nawet zacząć szukać rozwiązania.

Halka więc oddychała i po jakimś czasie wdech przywrócił jasność do jej oczu, wydech uwolnił napięcie z ciała. Rozpogodziła czoło i z nowo nabytą pokorą ruszyła za Huhu w dół wzgórza, prosić znachorkę o kolejne lekcje.

***

Po trzech latach siostry spotkały się w domu. Czekał tam na nie uradowany powrotem córek ojciec, cioci już dawno nie było. Powędrowała tam, gdzie wciąż była potrzebna.

Długo patrzyły sobie w oczy, nim odważyły się złączyć w objęciach. Żadna jednak nie tonęła w ramionach drugiej, obydwie mocno stały stopami na ziemi. I takie to było lekkie i dobre, że pierwszym dźwiękiem, którym się przywitały, był dźwięczny śmiech jednej i drugiej. Odstąpiły od siebie na krok i na nowo połączyły się wejrzeniem. Odnajdowały dawną zażyłość, która dziś w innych barwach je otulała, już nie krępując niczym silnym sznurem. Oddech miały głęboki, swobodny, a gdy oderwały od siebie wzrok ruszyły do kuchni i usiadły przy ojcowskim stole.

Ojciec słuchał córek z rosnącą dumą i nowo nabytym szacunkiem. Rozumiał, że nie wróciły do niego, że jedynie go odwiedziły. Pierwszy raz w życiu zrozumiał co jego żona miała namyśli mówiąc, że córki urodziła dla świata, choć świat ten ją przerażał. Widział w córkach wszystko to, o czym marzyli dla nich wraz z żoną.

Jaśmina z zachwytem słuchała opowieści siostry, a nocą czekały wspólnie na pojawienie się Huhu. Halka opowiadała jej o swym marzeniu, które już dawno ukształtowało się w jej sercu. Jak zawsze, Halka po prostu wiedziała, czego chce. A chciała domu, męża, miłości, dzieci, ogródka pełnego pachnących ziół, w którym mogłaby malować. Już dawno odkryła moc barw i jak kolorami zapraszać w przestrzeń magię i intencje. Jaśmina nie miała tak sprecyzowanych planów, choć nie ku mężczyźnie czy dzieciach kierowała swe myśli. Codziennie odwiedzała cichy grób matki wsłuchując się w szepty rosnącej opodal brzozy. I rosło w niej przeczucie jakieś, które ją pchało w świat. Ile jest tych kobiet, które żyją w strachu? Strach, niczym opór, zamyka im wzrok na cuda tego świata. A ona marzyła…. I wraz z szeptem brzozy wyśpiewywała te marzenia, prosząc Wiatr o wsparcie w rozwinięciu skrzydeł.

Jakie piękne jest Życie, gdy się otwieramy na jego cuda i cichy szept serca.

***

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *