Sans-serif fonts
Serif fonts

Podróż do  nieuwarunkowanego

Szeroki uśmiech, ogniste włosy i ta nieuchwytna aura, którą roztacza wokół siebie. Aura, która osobom przy niej daje ukojenie, poczucie bezpieczeństwa, miłości. To poczucie jestem jaka jestem i to jest naprawdę w porządku. Ciekawe spojrzenie skierowane w stronę gwiazd.

***

Mała Rani biegnie bosymi stopami przez łąkę. Kątem oka dostrzega delikatne ruchy motylich skrzydeł. Zatrzymuje się zafascynowana. To małe stworzenie potrafi wywołać burzę po drugiej stronie kuli ziemskiej. Piękne, delikatne skrzydełka, tak jasne i malutkie. Rani patrzy na ten powietrzny taniec. Po jakimś czasie obok białego stworzenia zaczynają tańczyć inne motyle. Łąka wygląda jak zaczarowana. Oto nad przepięknie rozkwitłymi kwiatami latają kolorowe owady, symbol potężnej przemiany. Z biegiem czasu jest ich coraz więcej. Rani widzi ten ruch oraz czuje go głęboko w sobie. Podnosi spojrzenie w stronę słońca. Pozornie nieistotne zmiany w jednym miejscu mogą mieć duże, nieprzewidywalne konsekwencje w innym.

Rani rośnie ze wspomnieniem motylowego tańca. Ona również potrzebuje być w ciągłym ruchu. Lubi biegać i skakać, ponad wszystko kocha tańczyć. Tańczy z wiatrem i ze spadającymi z drzew liśćmi. Tańczy z falami i z białymi, pierzastymi chmurami. Uwielbia piesze wędrówki. Wciąż na nowo odkrywa to, co ją otacza. Łąki, leśne ścieżki, duże drzewa i małe krzaki borówek. Wszędzie  dostrzega piękno i tym pięknem syci swoje serce. Czuje, że im częściej przebywa w naturze, tym więcej miejsca robi się w jej sercu. Tym żywiej ono bije.

Pewnego dnia Rani spotyka na drodze ze szkoły do domu zapłakaną dziewczynkę. Kuca obok niej.

– Hej – mówi cichym głosem – jestem.

Dziewczynka zaciąga się szlochem, zaciśnięte pięści nie potrafią puścić materiału spódniczki. Klatka piersiowa szybko się unosi, jednak dziewczynka czuje jakby się dusiła. Rani kładzie delikatnie rączkę na brzuchu dziewczynki i prosi – oddychaj. Właśnie w tym momencie po raz pierwszy poczuła jak tuż nad jej ramieniem trzepocze skrzydełkami jakiś mały ptaszek. Jednak całkowicie skupiona na płaczącej dziewczynce nawet nie odwróciła głowy. Po chwili własnym oddechem wypuściła ciekawość i po prostu była, oddychała i wspierała oddech w tej małej, której dłonie wreszcie swobodnie opadły na kolana. Siedziały potem jeszcze przez długie chwile w milczeniu. Rani czuła że coś się w niej otwiera, a dziewczynka czuła, że wreszcie może bezpiecznie nabrać powietrze w płuca.

Dopiero po powrocie do domu  Rani przypomniała sobie o małym ptaszku, którego skrzydełka usłyszała tuż przy swoim uchu. Na powrót rozbudzona ciekawość wysłała życzenie, aby móc zobaczyć tego ptaszka ponownie i już tam był. Piękny i kolorowy, koliber. Dziewczynka leżała na łóżku, na zielonej kapie w maki, koliberek przysiadł na jej klatce, rozgrzewając swoim małym ciałkiem serce dziewczynki. Czując jak to ciepło rozlewa się powoli po całym jej ciele, Rani zasnęła.

Śniła. Oto inny wielki ptak przyleciał do jej okna, a gdy je otworzyła, poczuła wewnętrzny impuls, aby wsiąść na ptaka. Miał jej przecież coś ważnego do pokazania. Ptak niósł Rani przez wiele miast i wiosek, terenów leśnych, a potem i pustynnych, i pokazywał ile istot ludzkich chodzi ze zgaszonymi iskierkami w ich sercach. Bo w tym świecie ze snu ludzie świecili różnym światłem, ale najważniejsze były właśnie te iskierki w sercach. Niektóre były zdmuchnięte przez inne osoby, trudne doświadczenia, potężne, acz wstrzymane emocje. Niektóre zgasły z powodu braku zaufania, braku wiary w siebie czy tęsknoty za czymś. Rani lecąc na olbrzymim ptaku zaczęła wysyłać w stronę tych osób światło płynące z jej własnego serca. A im więcej się nim dzieliła, tym mocniejsze i potężniejsze się to światło stawało wewnątrz jej serca. Czuła jak to światło i jej serce rośnie z każdym machnięciem ogromnych skrzydeł jej powietrznego opiekuna. Wreszcie dotarli do ogromnej góry. Tu ich wycieczka się skończyła. Ptak wylądował i Rani zrozumiała, że czas zejść, że tu ich wspólna podróż dobiegła końca. Patrzyła na górę i czuła mocne przyciąganie, tak mocne że nie mogła utrzymać się w miejscu. Jakby grawitacja przestała ją ciągnąć w dół, lecz przyciągała ją do góry. Intensywne odczucie przyciągania i ciągnięcia zakończyło się, gdy dziewczynka otworzyła oczy.  Odruchowo dotknęła swojej klatki piersiowej, jednak nie było już tam małego ptaszka. Spojrzała w okno, lecz za szybą nie czekał na nią jej ogromny towarzysz.

***

Rani rosła. Z dziewczynki stała się młodą kobietą. Wciąż kochała biegać i tańczyć. Znała wszystkie osoby zamieszkujące jej miasteczko. Wielu z nich skorzystało z jej ciepłej obecności. Rani czuła, że tak właśnie chciałaby żyć. W zgodzie z sobą i z innymi. Chciała umieć pomagać.

Pewnego dnia, podczas jednego ze swoich spacerów, spotkała nieznanego sobie mężczyznę. Różnił się mocno od osób, które mieszkały w jej miasteczku. Skórę miał sporo ciemniejszą, głowę wygoloną. Ubrany był w szeroką tunikę i szerokie spodnie, a na przegubie miał jakiś rysunek. Mężczyzna stał i patrzył w stronę gór, które widać było na horyzoncie.

– Dzień dobry –  przywitała się Rani.

Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową. Nie znał tutejszego języka. Rani wyczuła to więc po prostu się do niego uśmiechnęła. Znała już dobrze moc, jaką miała prawdziwa obecność. Mężczyzna wskazał dłonią dalekie góry. Rani spojrzała w ich kierunku i przetarła oczy ze zdziwienia. Na granicy horyzontu latało coś naprawdę dużego. Mężczyzna się uśmiechnął i powiedział:

– Garuda.

Następnie wręczył jej kartkę złożoną na pół i odszedł. Rani czuła, że spotkanie nie mogło być przypadkowe. Otworzyła kartkę i  ujrzała narysowaną węglem górę oraz jej nazwę: Kajlas. I wiedziała, że właśnie tam potrzebuje się udać.

Wróciła do domu i spakowała kilka niezbędnych rzeczy do płóciennego plecaka. Pożegnała się z rodzicami, którzy nauczyli się ufać córce. Wyszła przed dom i zawołała:

– Garuda, jestem gotowa!

Najpierw go usłyszała,  zanim go zobaczyła. Gdy wylądował przed jej rodzinnym domem sprawnie się na niego wspięła, przytrzymała jedną dłonią plecak i zaraz odlecieli.

Jej towarzysz zaniósł ją do podnóża ogromnej góry. Rani czuła świętość tego miejsca. Ujrzała jak wokół góry pobudowano przepiękne świątynie oraz kilka mniej okazałych budynków. Wokół nich chodziło wielu mężczyzn i zaledwie kilka kobiet. Rani pokłoniła się ptakowi dziękując za jego pomoc i bez wahania ruszyła w stronę największej świątyni. Ludzie mieszkający pod górą Kajlas widzieli jak tu przybyła i przyjęli ją z ogromnym szacunkiem. Początkowo obawiała się jak będzie umiała się z nimi porozumieć, jednak szybko lęk ten uwolniła, zastępując go akceptacją. Powierzyła siebie Miłości i z ufnością poszła na spotkanie głównego kapłana-nauczyciela. Przez kilka miesięcy Rani uczyła się języka oraz zwyczajów mieszkańców tego nowego kraju. Następnie rozpoczęła nauki. Wszystko było piękne, a każdej nowej umiejętności towarzyszył odpowiedni rytuał. Rani patrzyła na to i choć szanowała tradycje swoich nowych przyjaciół, serce podpowiadało jej, że prostota i miłość poprowadziłyby ją dalej.

Odkąd tu przybyła prosiła o pozwolenie na wejście na szczyt świętej góry. Jednak każdorazowo jej odmawiano. Tylko nieliczni, najbardziej wtajemniczeni, mogli wejść na jej szczyt. A to nie zdarzyło się już od wielu lat.

Pewnego ranka, po pysznym śniadaniu, Rani usiadła w przepięknym ogrodzie jednej ze świątyń. Wpatrywała się w kwiaty, słuchała śpiewu ptaków i oddychała. Powoli, poddając się leniwym podmuchom wiatru dostosowała do nich swój oddech. Wdech i wydech stawały się coraz dłuższe. I tak jak wiatr, który wiał bez przerwy, również między wdechem i wydechem Rani nie robiła przerwy. Wszystko płynęło połączone. Rani czuła jak ten oddech wprawia w drżenie jej ciało. Czuła przepływające przez nią fale gorąca. Czuła jak rozżarzają się jej dłonie oraz klatka piersiowa. Wraz z oddechem przypłynęła wizja Żywiołów. Czuła połączenie z Ziemią, na której leżało jej ciało. Czuła powietrze które wypełniało jej płuca, wodę która zalewała ją uczuciami oraz ogień który niósł ją coraz dalej. Rani zawróciła uwagę z obrazów z powrotem do swojego oddechu i wtedy właśnie doświadczyła alchemicznego połączenia. Połączenie tych czterech żywiołów w sobie otworzyło w niej nową, wewnętrzną przestrzeń. Gdy Rani zakończyła swoją spontaniczną sesję oddechową podeszła wolnym krokiem do lustra w korytarzu prowadzącym do jej pokoju. Patrzyła w swoje odbicie z miłością. Widziała płomienne loki, niebieskie niczym woda oczy, jasną skórę muśniętą wiatrem i czuła stopy, jakby ukorzenione w Ziemi. Ale  na granicy wzroku pojawiało się coś więcej, coś, co jeszcze trudno jej było uchwycić zmysłami, lecz przeczucie już jej pokazywało, że zobaczyć można więcej.

Na drugi dzień podeszła do głównego kapłana i powiedziała spokojnie: „Dziś wejdę na szczyt pokłonić się Matce i Ojcu” – zdanie wypłynęło z jej brzucha, który swobodnie napełniał się ożywczym powietrzem. Brzucha, z którego płynie głos czystej intuicji w każdej kobiecie. Kapłan spojrzał na nią i ukłonił się przed nią. Wszystkie obecne w świątyni osoby zamarły ze wzrokiem utkwionym w Rani. Czuli, że coś się zmieniło i tą zmianę uszanowali.

Droga na szczyt Kajlas była długa i trudna. Zajęła Rani dwa dni. Gdy znalazła się na szczycie zobaczyła drobnego staruszka, który obserwował migrujące gęsi. Obok niego siedział sporych rozmiarów sęp. Rani podeszła i przywitała się cicho, nie chcąc przestraszyć pogrążonego w medytacji staruszka. Ten uśmiechnął się jedynie i otworzył spokojnie oczy.

– Spójrz na te gęsi. Niewiele jest ptaków, które potrafią pobierać tlen na tej wysokości.

Potem oddychali dłuższą chwilę w ciszy.

– Wiesz dlaczego tutaj jesteś?

– Chcę się nauczyć.

– Dobrze, usiądź przy mnie. Będziemy wspólnie się uczyć.

– Czego?

– Akceptacji tego co jest i że wszystko co jest, jest jakie jest. Z tej akceptacji przyjdzie bezwarunkowa miłość do tego, co jest. Szacunek do wszystkiego, co żywe. Będziemy tu siedzieć i będziemy poznawać, a potem rozgaszczać się w naszym nieuwarunkowanym miejscu. A mamy je wszyscy w sobie.

– A sęp? – zapytała Rani, spoglądając na siedzącego obok drapieżnika.

– Sęp nam pomoże pożegnać to, co nie służy. Jak już to naprawdę zobaczymy jako takie, jakie jest. Nie będziemy potrzebowali przeżywać tego na nowo, sęp nam o tym przypomni.

Rani przez wiele dni, które zlały się w jedno długie wspomnienie, oddychała u boku staruszka. Oddech jej łączył się jak tego ranka w ogrodzie i przynosił coraz to nowe wrażenia. Rani czuła swoje ciało, czuła jego drżenie i czuła jak się napina, czuła chłód i czuła gorąco tak wielkie, że nachodziła ją chęć przerwania oddechu. Na szczęście czuwał nad nią sęp. Czasami przesłonił skrzydłem jej twarz, a cień który rzucał w dziwny sposób ją uspakajał. Czasem układał się tuż przy niej swoim ciepłem wspierając jej proces. Czasem dziobnął delikatnie, gdy nurkowała za długo we wspomnieniu czy uczuciu zapominając o oddechu. Sęp nawracał ją do pracy, nawracał do nieskończonej ilości wdechów i wydechów. Nawracał na drogę ku uzdrowieniu. Pod koniec Rani czuła przede wszystkim błogość i przyjemność, ale  i tu sęp potrafił zainterweniować, gdy pogrążała się w tym bez reszty. Na koniec przyszedł spokój, na koniec odnalazła siebie w miejscu, gdzie była jedynie bezwarunkowa miłość i akceptacja. Żadnej oceny, żadnej zbędnej myśli. Rani zanurzyła się w to miejsce całkowicie i poczuła, że sęp odleciał. Otworzyła oczy i usiadła. Była sama na szczycie. Rozejrzała się wokół i poczuła wdzięczność. Spojrzała w dół i zalała ją fala emocji pochodząca od ludzi mieszkających i pracujących w krainie wokół góry Kajlas. Potrafiła już rozdzielać to co jej, od tego co płynęło z zewnątrz.

Gdy zeszła ze świętej góry najwyższy kapłan przywitał ją głębokim ukłonem. Patrzyła na niego, ale widziała dużo więcej niż wcześniej. Widziała jego ciało fizyczne, to, które już znała, ale widziała też ciało energetyczne. Fale energii o różnej kolorystyce i intensywności barw, układające się w obrazy i symbole, które delikatnie zwracały jej uwagę. Bez zdziwienia poczuła na swoim ramieniu koliberka, który przysiadł układając piórka. Dziękuję – wyszeptała – dziękuję Ci za ten dar. Naucz mnie z niego korzystać mądrze.

***

Gdy Rani wróciła do swojej rodzimej krainy zapragnęła spełnić marzenie swojej duszy – przywrócić ludziom płonące iskierki w ich sercach. Przywrócić im nadzieję i wiarę, spokój i miłość. Spotkała wówczas w szkole, do której chodziła dzielić się z innymi darem oddechu, dawnego przyjaciela. Mężczyzna przysłuchiwał się jej lekcjom, oczarowała go jej metafora iskier w ludzkich sercach. Mężczyzna widział i doceniał w Rani ogromny potencjał. Sam wrócił właśnie z podróży i poczuł potrzebę rozmowy z Rani.

– Rani na początku roku znalazłem się w jednej z krain po drugiej stronie naszego morza. Ludzie przeżyli tam wiele wojen, ich wolność była im wielokrotnie odbierana. Ci ludzie wiedzą czym jest głód i strach, pamiętają swoja historię i próbują wyciągać z niej wnioski. Ludzie tam mieszkający uginają się wręcz pod jarzmem ogromnego poczucia winy. Są tacy, którzy chcą żyć inaczej i pracują nad sobą. Są tacy, którzy nie wiedzą, że można żyć inaczej. Kiedy byłem na ich ziemi czułem się tak, jakby wszystko tam czekało na ożywczy deszcz. Jakby wyschnięta, umęczona ziemia czekała, aż pogoda zmieni się na korzystniejszą. Gdy słuchałem Cię jak opowiadasz o nieuwarunkowanym, o miłości, o tych iskierkach – poczułem, że potrzebuję Ci o nich opowiedzieć. Może będziesz ich deszczem? Może to na Ciebie czekają?

Rok później Rani otworzyła swoją pierwszą szkołę oddechową w tej obcej krainie. Poznała tam wiele pięknych dusz, zorganizowała wiele otwartych spotkań. Widziała jak bardzo osoby, które spotykała potrzebowały zmian i ile światła w sobie niosły. Postanowiła otworzyć szkołę, aby z miłością i uwagą towarzyszyć im podczas procesów zmian i uzdrowienia. Połączony oddech niósł w sobie wszystko, co mogło im pomóc. Gdy otwierali się na to co było, na to co mogli poupychać w swoich ciałach, gdy zamiast pogrążać się w traumie i przeżywać ją na  nowo zwracali się ku oddechowi, widziała jak barwy ich aur zmieniają się, rozświetlają.

Co dwa lata ruszała nowa edycja szkoły. Rani dzieliła swój czas między swoim domem w rodzinnej krainie, a tą drugą krainą, która stała się bardzo bliska jej sercu. W tej drodze towarzyszył jej koliber, zwierzę mocy, które użyczyło jej daru rozpoznawania barw energii.

Każde szkolne spotkanie otwierał krąg, w którym każdy, kto był na to otwarty, mógł podzielić się tym, co w nim/ w niej było żywe. W każdej edycji Rani widziała, jaką potęgę ma w sobie grupa osób o otwartych sercach. Tak bardzo ją cieszyło to, jak jej uczniowie się zmieniali, jak stawali do tego, co trudne i jak coraz bardziej świadomie wracali do siebie.

Rani wciąż uwielbiała biegać. Minęło tyle lat. Gdy biegała po krainie, która stała się jej drugim domem widziała, że barwy tych ziem pojaśniały. Gdy spotykała ludzi na swej ścieżce w coraz większej ilości serc widziała płonące iskierki. Wszechświat widział ją i sprzyjał jej pracy. Była ona tym pierwszym motylem nad łąką, do którego z czasem zaczęło dołączać coraz więcej kolorowych istot. Absolwenci szkoły nieśli dalej to, czego w szkole doświadczyli i czego się nauczyli. Jak raz otworzysz serce, patrzysz na świat i na innych ludzi z innego poziomu.

Rani pragnęła, aby medycyna oddechu była powszechnie znana. Pragnęła, aby świat w którym będą mieszkały kolejne pokolenia był dobrym i bezpiecznym miejscem. To dlatego uczyła ludzi odnajdywania i rozgaszczania się w nieuwarunkowanym. Bo gdy mamy dostęp do nieuwarunkowanego nasze Życie zmienia się na zawsze, zmienia się na lepsze.

***

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *